W dniu, w którym 18-letnia Roksana Węgiel stwierdziła, że śpiewając podczas pierwszego dnia festiwalu w Opolu zapisuje się właśnie w historii polskiej popkultury, wybrzmiał tam koncert "Czas ołowiu". Widowisko w hołdzie nieżyjącym artystom. Zebrana w Opolu i przed telewizorami publiczność z okazji 60-lecia festiwalu przeniosła się do przeszłości i usłyszała znowu hity najlepszych. Piosenki legend, które mimo upływu lat się nie starzeją, mają przesłanie oraz są o czymś, czego niestety nie można powiedzieć o większości współczesnych utworów. W opolskim amfiteatrze były znowu przeboje Kory, Czesława Niemena, Zbigniewa Wodeckiego, Andrzeja Zauchy, Grzegorza Ciechowskiego, Marka Grechuty, Ireny Jarockiej i Anny Jantar. Sobota udowodniła, że Opole ma się lepiej, niż by się wydawało.
Świetnym posunięciem organizatorów opolskiego festiwalu było obsadzenie w roli reżysera sobotniego koncertu Michała Bandurskiego. Bandurski, jako reżyser dokumentu o Maryli Rodowicz, Krzysztofie Krawczyku i Annie Przybylskiej, ma wprawę w wyciąganiu z archiwów perełek. Tym razem postarał się o te dotyczące Opola. Dzięki niemu nowe aranżacje starych, dobrych utworów zapowiadały materiały archiwalne ze zmarłymi legendami polskiej sceny muzycznej. Totalne wzruszenie! Przy okazji pojawia się refleksja, że jednak w Opolu najlepiej słucha się piosenek artystów, którzy niestety już nie żyją. Nowe się do nich najczęściej nie umywają. Tyle się mówiło przed festiwalem o najnowszym singlu Mariny Łuczenko-Szczęsnej i Roksany Węgiel, a czy dwa dni po ich wykonaniu ktoś (poza fanami) umie je jeszcze zanucić i jest przekonany, że przetrwają próbę czasu, tak jak utwory bohaterów "Czasu ołowiu"? Chciałbym w to wierzyć.
Alicja Majewska, Justyna Steczkowska, Natasza Urbańska, Sławek Uniatowski czy Kuba Badach zrobili wszystko, by tak jak pierwotni wykonawcy uwielbianych przez tłumy piosenek pokazać klasę i talent. Udało się. Udowodnili, że nie trzeba robić nie wiadomo jakiego show i przerostu formy nad treścią, by zrobić wrażenie i poruszyć serca publiczności. W ich przypadku świetny warsztat i doskonała interpretacja tekstu sprawia, że mogą stać niemal nieruchomo przez trzy minuty przy mikrofonie, a swoim śpiewem przyciągną uwagę i oczarują i tak. Brawo!
Co ciekawe, z ust artystów kilkukrotnie padły słowa, że muzyka powinna łączyć, a nie dzielić. Tomasz Kammel pozwolił sobie nawet stwierdzić, że "opolska scena jest absolutnie dla wszystkich". Justyna Steczkowska poszła jeszcze o krok dalej i skusiła się na polityczny manifest. Śpiewając (swoją drogą genialnie) piosenkę Republiki "Moja krew", w pewnym momencie obróciła się, by widzowie zobaczyli umieszczony na plecach koszuli napis - "Myśl samodzielnie". Można? Można!
Niestety żyjemy w czasach, w których opolski festiwal łączony jest z polityką i tym, co można usłyszeć w "Wiadomościach" TVP. Wielu artystów od lat go bojkotuje, choć np. za komuny i "Dziennika Telewizyjnego" nie mieli problemu, by na nim śpiewać. Hipokryzja? Skleroza? A może moda na bojkot i podążanie za młodymi, którzy nie mają jednak z racji wieku wielkiego przywiązania do opolskiej sceny? Każdy może mieć swoją interpretację tego obrażania się. Jednak gdy patrzyło się na archiwalne fragmenty z festiwali, na których występowali wszyscy od lewa do prawa, ból ściska serce, że teraz nie może być tak samo. Co szkodzi tym, którzy nazywają telewizję publiczną rządową, by pojawili się w Opolu i przy okazji występu pozwolili sobie na polityczne manifesty? Bardziej - jak Steczkowska - czy mniej subtelne? To dopiero byłoby zagranie na nosie obecnemu obozowi rządzącemu! Warto mieć na uwadze, że wszystko w końcu przeminie, a muzyka i kultowe wykonania pozostaną na zawsze. Nie wiadomo przecież, ile komu zostało czasu...
"Panie Wasowski, panie Przybora, chyba już wracać pora, bardzo brakuje tu was" - śpiewała w Opolu Alicja Majewska. Ja do tego spisu dodaję wszystkich zmarłych bohaterów "Czasu ołowiu". Ich piosenek potrzebujemy. One najlepiej bronią się na opolskim festiwalu, którego reputację nadszarpuje teraz polityka. Przykład sobotniego koncertu Bandurskiego pokazuje jednak, że na szczęście prawdziwa, dobra muzyka obroni się zawsze. Niezależnie od tego, kto obecnie pociąga za sznurki.