Maryla Rodowicz - po tym gdy kilka lat temu zostawił ją mąż Andrzej Dużyński - nie związała się już z żadnym mężczyzną. Wolne chwile spędza w swojej luksusowej willi w Konstancinie i zarzeka się, że nie potrzebuje drugiej osoby obok. - Faceci w pewnym wieku się robią nudni. Tacy zrzędliwi, takie dziady męczące. (…) Jest mi tak dobrze, że siedzę sama wieczorami. Obłożona kotami, czytam. I wolę taką sytuację, niż jak miałabym siedzieć z narzekającym i krytykującym mnie facetem obok. Jak obserwuję takich panów w pewnym wieku, to jest naprawdę słabo - mówiła niedawno w "Super Expressie". Tymczasem kiedyś takie izolowanie się od mężczyzn przed laty byłoby niemożliwe. Piosenkarka była przecież znana z licznych podbojów miłosnych i łamania męskich serc. Gdzie się nie pojawiała, zaraz wokół niej był wianuszek adoratorów. Szczególnie pewien urlop z przyjaciółką zapadł jej szczególnie w pamięci.
O swoich najbardziej zaskakujących przygodach z adoratorami, Maryla Rodowicz opowiedziała swego czasu w "Fakcie". Chodzi o wakacje z Agnieszką Osiecką z 1977 roku, które spędziły w Słonecznym Brzegu w Bułgarii. Codziennie wylegiwały się na plaży. - Nie było mowy o nudnym opalaniu, wokół nas szybko tworzył się wianuszek adoratorów... Oni to mieli fantazję! Pamiętam, że któregoś dnia jeden z tych adoratorów brał mój czepek kąpielowy, szedł do morza, nabierał do niego wodę. On tę wodę rozlewał mi po plecach. I puszczał mi stateczki z papieru. Bardzo nas to bawiło - wspominała piosenkarka. Dla innego z mężczyzn z Bułgarii gwiazda wysiliła się też zrezygnować ze swoich przyzwyczajeń, dzięki czemu udało się jej zrzucić kilka kilogramów. - Na wakacjach miałyśmy swoje rytuały. Późnym popołudniem snułyśmy się po promenadzie. Kiedyś podczas jednego z takich spacerów trafiłyśmy na kort tenisowy, na którym grał przystojny trener o imieniu Peter. Mówię: "Agnieszka, zaczynam treningi". Pech chciał, że kort był dostępny tylko od godziny 12:00 do 15:00, czyli w porze, kiedy jest najgorszy żar. Mimo to bez mrugnięcia oka się na to zgodziłam. Graliśmy codziennie przez dwie godziny w tym upale. A że na dodatek mało jadłam, to dzięki temu w dwa tygodnie wakacji schudłam siedem kg - opowiadała Maryla.
Rok później wróciły tam już poza sezonem. Mimo to atrakcji nie brakowało. Jeden wieczór przebił jednak wszystkie dotychczasowe wspomnienia z Bułgarii. - Na kortach siatka zdjęta, żywej duszy dookoła.... Patrzymy, że jakaś wycieczka wysiadła z autokaru i tańczy w kręgu. Podłączyłyśmy się do nich i od słowa do słowa dowiedziałyśmy się, że mieszkają w hotelu, w którym jest świetny nocny klub. Bardzo nas to zaintrygowało, bo w naszym hotelu takiego luksusu nie było. Poszłyśmy więc do tego piekiełka - wspominała w "Fakcie" Maryla i zdradziła, czego w nim doświadczyły. Kolejny raz gwiazda udowodniła, że umie sypać anegdotami jak z rękawa.
Okazało się, że była tam też część artystyczna. Był striptiz, jakiś facet żonglował talerzami... i był występ niedźwiedzicy, tańczącej na rozżarzonych węglach. Siedziałam do niej tyłem, było bardzo głośno i nie wiedziałam, że ona grasuje tak blisko mnie. Później, po powrocie, ta niedźwiedzica w opowieściach Agnieszki urosła do rangi światowej gwiazdy. Mówiła, że ona była taka sławna, że specjalnie do tej Bułgarii przyjeżdżali nawet szanowani profesorowie, którzy rzekomo chcieli sprawdzić, jak takie dzikie zwierzę może robić takie numery. To to już było koloryzowanie. Agnieszka miała do tego skłonność - przyznała Maryla Rodowicz.