• Link został skopiowany

Ścibakówna przez wiele lat dostawała anonimy. Wszystko przez związek z Englertem. "Wyrzuty i złorzeczenia"

Beata Ścibakówna przez wiele lat zaciskała zęby. Choć sprawiało jej to wielką przykrość, starała się nie reagować na anonimy, które regularnie dostawała.
Beata Ścibakówna i Jan Englert.
Fot. Kapif.pl

Beata Ścibakówna jest żoną Jana Englerta od prawie trzech dekad. Przez lata ich związek wzbudzał wiele kontrowersji. Aktorka często słyszała, że jest z mężem dla kariery, bo poznała go, gdy była studentką szkoły teatralnej. Mało kogo przekonywały jej argumenty, że legenda polskiej sceny teatralnej jej nic nie załatwia i sama pracuje na swoje nazwisko. Doszło do tego, że zaczęła dostawać niechcianą korespondencję i ataki na nią się nasilały. Złych emocji nie ostudziło nawet pojawienie się w 2000 roku ich córki. - Od początku mojego związku z Janem Englertem przez jakieś 15 lat dostawałam anonimy. Anonimy, listy, których litery były wycinane z gazet. Teraz żałuję, że je wyrzuciłam, bo miałabym dowód i wątpliwą "pamiątkę". Otrzymywałam je nawet, jak już byliśmy małżeństwem, a na świecie była nasza córka Helena - wyznała aktorka w nowym wywiadzie dla cozatydzien.tvn.pl. 

Zobacz wideo Helena Englert o zawodowym wyzwaniu

Beata Ścibakówna zdradziła, jak poradziła sobie z anonimami

Przy okazji tego samego wywiadu, Beata Ścibakówna zdradziła, co znajdowało się w wiadomościach, które długo sprawiały jej problem. - Głównie wyrzuty i złorzeczenia… Te "listy" przychodziły najpierw do Teatru Powszechnego, w którym grałam przez pięć lat po ukończeniu szkoły teatralnej, a później do Teatru Narodowego. Były bardzo podobne, bolały - dodała. Z czasem nauczyła sobie radzić z tym problemem. Nie poszła jednak na policję. - Po czasie rozpoznawałam już charakter pisma na kopercie i nie otwierałam, wyrzucałam - zdradziła. Dziś aktorka nie dostaje już podobnych listów. Czasem czyta na swój temat hejt na Instagramie, ale wtedy reaguje od razu i go usuwa.

Tak Jan Englert zakochał się w Beacie Ścibakównie 

Uczucie Jana Englerta i Beaty Ścibakówny zaczęło kiełkować w 1990 roku, kiedy aktor zaprosił ją do udziału w sztuce "Kochajmy się!". Jego przyszła żona musiała zastąpić w roli Katarzynę Figurę. Przełom w ich relacji nastąpił, gdy wyjechali promować wspomnianą sztukę do Australii. Pewnego dnia korzystając z dnia wolnego, wybrali się na plażę. Beata wyznała, że nie umie pływać i unika wchodzenia do głębokiej wody, ale Jan namówił ją do kąpieli. - Powiedziałem: "Ze mną się nie bój!". Wziąłem ją za jedną rękę, Krzysiek Kolberger za drugą i poszliśmy. Nagle poczuliśmy, że nie mamy dna. A fale półtorametrowe. Kolberger przestraszył się i od razu czmychnął na brzeg, a ja zostałem sam z Beatą. Trzymałem ją za łokcie i kiedy fala przechodziła, wraz z nią wypływaliśmy. Ta sytuacja długo nie trwała, bo pewnie długo bym nie wytrzymał. Gdyby Beata wtedy, nie umiejąc pływać, wpadła w panikę, moglibyśmy się utopić - wyznał Jan Englert w swojej biografii. Dodał, że jej opanowanie mu bardzo opanowało i właśnie wtedy poczuł do niej coś więcej. Englert był wtedy mężem aktorki Beaty Sołtysik, którą poznał na planie serialu "Dom". Ich małżeństwo miało jednak być już wtedy fikcją. Po zdjęcia Englerta i Ścibakówny zapraszamy do galerii na górze strony.

Więcej o: