Agnieszka Dygant skończyła w tym roku 50 lat. Dziś gwiazda "Listów do M." czy "Niani" nie przejmuje się dodatkowymi zmarszczkami, choć jeszcze jakiś czas temu zmiany w wyglądzie wynikające z wieku, spędzały jej sen z powiek. - Był taki moment, że przejmowałam się bardzo upływającym czasem. Czułam taką presję, że widzę jakieś zmiany, mam więcej linii zmarszczek, skóra traci blask, jaki miała kiedyś... To robiło na mnie wrażenie. A teraz mam 50 lat i serio, uważam, że przeszłam taką granicę, że przestaje się myśleć histerycznie o takich sprawach. Widzę siebie w lustrze i wiem, że coś tam się zmieniło, coś bardziej wisi, niż jest jędrne. No trudno - zapewniła z dystansem Agnieszka Dygant w rozmowie z dziennikarzem Plotka, Bartoszem Pańczykiem. Przy okazji aktorka opowiedziała nam o swoich ulubionych zabiegach upiększających.
Agnieszka Dygant nie widzi problemu w poprawianiu urody. Stara się jednak wybierać takie nieinwazyjne zabiegi, które nie zmienią jej rysów twarzy. Unika przy tym igieł, bo po nich nie jest zadowolona z efektu. Przy okazji naszej rozmowy aktorka powiedziała dlaczego. - Mam więcej zmarszczek, więc od czasu do czasu chodzę do kosmetyczki. Robię tam jednak mało rzeczy związanych z igłami. Wszystko przez moją bardzo delikatną skórę i bardzo cienką - powiedziała nam Agnieszka Dygant, która ceni sobie teraz najbardziej naturalność.
W momencie, kiedy ja cokolwiek sobie zrobię, to naprawdę wyglądam, jakbym miała jakieś okropne spotkanie z tirem, więc wolę tego unikać. Nie mówię, że nigdy nie robiłam takich rzeczy, jak np. zabieg z osoczem. Zrobiłam ten zabieg. Chyba jest w tej chwili najbardziej na topie, bo wykorzystuje nasze składniki, które mamy we krwi. Teraz jednak troszeczkę stawiam na to, że póki ta skóra jakoś się tam jeszcze w miarę trzyma, to nie za bardzo w nią ingeruję. Stawiam na pielęgnację kremami i serum - zdradziła Plotkowi Agnieszka Dygant.
Agnieszkę Dygant zapytaliśmy też, co sądzi o koleżankach, które - choć korzystają z medycyny estetycznej - nie przyznają się do tego i zapewniają, że nowy wygląd to wynik "diety zmieniającej rysy twarzy". Tak mówiła jako pierwsza Maja Sablewska. - Z perspektywy czasu to może to być zabawne. Myślę, że Maja Sablewska, która powiedziała to, może się do tego uśmiechnąć - wyznała Agnieszka Dygant i usprawiedliwiła wszystkich, którzy nie mówią o poprawianiu urody. Ona to rozumie. Cieszy się jednak, że czasy się zmieniły i dziś kobiety są bardziej odważne. - Opinia publiczna zawsze może wpłynąć na nas. Czasami jest tak, że nie mamy ochoty na jakieś komentarze, wywnętrzanie się. Był taki czas, że kobiety o tym nie mówiły, że chodzą do kosmetologa, że używają czegoś więcej niż kremu. To też szanuję, dlatego, że mają do tego prawo. Oczywiście dzisiaj jest inaczej. Przeszliśmy granicę tabu i dziewczyny pokazują, że są w gabinetach kosmetycznych i co robią. To już przestało szokować i ta wyporność jest inna. Kiedyś to było wielkie "wow", że ktoś sobie coś zrobił, dzisiaj to normalne - podsumowała aktorka.