Barbara Garstka uwielbia być aktorką. Znamy ją z "Listów do M.", "Zołzy", "Osieckiej" oraz "Papierów na szczęście". Ostatnia z wymienionych produkcji sporo zmieniła w życiu aktorki. Na początku bardzo ją uradowała, ale po zakończeniu serialu telefon Garstki zamilkł, a ta przestała dostawać nowe propozycje zawodowe.
Aktorka przyznała w rozmowie z "Wysokimi Obcasami", że znalazła się w branży artystycznej dzięki ciężkiej pracy. "Każda moja rola jest rolą wywalczoną na castingu. Niczego nigdy nie dostałam od nikogo po znajomości. Za każdym razem staję do walki, żeby pracować. Mam w sobie tyle emocji związanych z tym zawodem" - podkreśliła w wywiadzie.
Niemiło zaskoczyła się w momencie, kiedy myślała, że stoi u progu wielkiej kariery. Szalone tempo zakończyło się najpierw przez pandemię w 2020 roku, kiedy zamknięto teatry, kina i studia fotograficzne. Garstka straciła stałe źródło dochodu. "Podjęłam pracę sprzedawczyni w sklepie meblowym. Cieszę się, że ją dostałam, bo mogę się dzięki niej utrzymać" - zdradziła. "Ludzie z dnia na dzień zostali na garnuszku dziewczyny, chłopaka, rodziców. Pewnie, że możemy się ratować w różny sposób, ale to nie o to chodzi" - uzupełniła. Mimo częściowego "odmrożenia" teatrów w późniejszym czasie, Garstka i tak nie porzuciła posady w meblowym. W tamtym okresie otrzymała rolę w "Papierach na szczęście", która miała wpływ na jej sytuację finansową, ale nie na długo. Po zakończeniu produkcji znów pojawił się problem z pracą. "Mam nadzieję, że gdzieś się zaczepię. Nie jest to łatwe, gdy się nie ma kontaktów, ale uczę się cierpliwości" - wspominała aktorka.
Aktorka przekonała się, że jej branża jest niestabilna. Mimo spełnienia zawodowego, od dawna ma obawy o to, czy będzie mogła godnie żyć z wymarzonego zawodu. Jej opcją zapasową jest posada w rodzinnym biznesie. "Jak będzie bardzo źle, to pojadę nad morze i będę sprzątała po gościach" - mówiła Garstka w "Życiu na gorąco", nawiązując do pensjonatu nad Bałtykiem, który prowadzi jej siostra z mężem.