Afery z Krzysztofem Rutkowskim ciąg dalszy. Goniec.pl ujawnia, jak ma pracować detektyw bez licencji

Na portalu Goniec.pl ukazała się druga część śledztwa w sprawie Krzysztofa Rutkowskiego, który w 2017 roku został skazany m.in. za bezprawne prowadzenie działalności detektywistycznej. Szczegóły jednego ze śledztw, w którym miało uczestniczyć jego biuro doradcze, zaskakują.

Portal Goniec.pl jakiś czas temu opisał sprawę mrocznej przeszłości Dagmary Kaźmierskiej. Później pod lupę wziął m.in. Krzysztofa Rutkowskiego. W sprawie detektywa bez licencji ukazała się właśnie druga już część śledztwa portalu. Ukazano, jak według dziennikarzy, miały wyglądać nieznane dotąd kulisy sprawy zaginięcia kobiety, której poszukiwań miał podjąć się w 2005 roku Krzysztof Rutkowski. 

Krzysztof Rutkowski w ramach poszukiwań zorganizował konferencję prasową. Sam miał się na niej lansować

Goniec.pl opisał sprawę zaginięcia Wioletty R., która w 2005 roku wyszła z domu bez rzeczy osobistych i zostawiła męża oraz dziecko. Matka zaginionej Irena Ł. podpisała wówczas umowę z "Biurem doradczym" Krzysztofa Rutkowskiego. Detektyw bez licencji za usługę "konsultację i doradztwo" miał podobno zażądać kwoty 6,1 tys. złotych. Po przekazaniu pieniędzy rzekomo matka zaginionej nie dostała pokwitowania. 

Od pierwszego dnia po wpłaceniu kwoty 6,1 tys. zł pan Rutkowski i jego ludzie pozorowali, że szukają mojej córki

- powiedziała portalowi Irena Ł. 

Jak donosi portal, kobieta była zapewniana, że ludzie Rutkowskiego cały czas szukają jej córki. Jednak twierdzi, nie przedstawiali jej żadnych dowodów ani poszlak. Podobno tylko raz zadzwonili, mówiąc, że mieli widzieć kobietę podobną do Wioletty R. W pewnym momencie Krzysztof Rutkowski zwołał konferencję prasową, na której pojawił się w towarzystwie zamaskowanych i uzbrojonych pracowników. Na konferencji, jak podaje portal, powiedział, że w sprawie Wioletty R. podejrzewa zabójstwo, samobójstwo lub porwanie. Irena R. wspomina, że później detektyw bez licencji opowiadał głównie o sobie i jego medialnym rozwodzie. Wcześniej miał pozować fotoreporterom do zdjęć.

Irena Ł. twierdzi też, że po konferencji Krzysztof Rutkowski i jego ludzie nie odbierali już od niej telefonów. Rzekomo nigdy nie przedstawili też sprawozdania ze swojego śledztwa. Kobieta utrzymuje, że kiedy zadzwoniła do Rutkowskiego z innego numeru telefonu, odebrał. Miała wówczas usłyszeć z jego ust, że "jej córka jest osobą dorosłą i wyszła z domu z własnej woli" - podaje portal. 

Po nieudanym śledztwie znaleziono zwłoki Wioletty R.

Goniec.pl podkreśla, że kilka tygodni później w pobliskim lesie (niemal dwa kilometry od domu zaginionej) znaleziono zwłoki Wioletty R. Irena Ł. miała wówczas stwierdzić, że Rutkowski zaniedbał dochodzenie. "Rutkowski nie zorganizował kamery termowizyjnej, bo gdyby ją zorganizował, to by ją znalazł, bo była zasłonięta przez liście przy drzewie. Gdyby wynajął psy tropiące, to też by ją znalazł" - cytuje jej zeznania z sądu Goniec.pl. Dalej czytamy:

Nie zrealizowali tego, co obiecywali, a jego poszukiwania były od początku do końca pozorowane.

Portal podaje, że kobieta opublikowała też list otwarty, w którym opisała działania Rutkowskiego. Po tym, jak sprawa została nagłośniona, Krzysztof Rutkowski miał odezwać się do Ireny Ł. Podobno zaproponował, że zwróci jej 3 050 zł, jeśli Irena Ł. opublikuje kolejny list otwarty, w którym napisze, że uważa śledztwo za zamknięte i potwierdzi, że część środków została jej oddana. 

Zobacz wideo Były szef więziennictwa, Paweł Moczydłowski, krytycznie o polskich służbach: Tego cyrku nie da się wyjaśnić

Warto w tym miejscu nadmienić, że Krzysztof Rutkowski zareagował po tym, jak ukazał się pierwszy odcinek śledztwa Gońca. W rozmowie z portalem Jastrząb Post przekazał, że chce ubiegać się od portalu odszkodowania w wysokości 10 milionów złotych. "Przygotowujemy czynności przeciwko Gońcowi dotyczące postępowania karnego i cywilnego. Autor artykułu przekazał wiele nieprawdziwych i kłamliwych informacji, niewykluczone, że działając na czyjeś zlecenie. Będziemy występować o odszkodowanie w wysokości 10 milionów złotych dla mnie i mojego biura" - grzmiał. 

Więcej o: