Za nami pierwszy dzień tegorocznego Polsat Hit Festivalu w Sopocie. Na scenie w Operze Leśnej swoje jubileusze świętowali Golec uOrkiestra i Andrzej Piaseczny. Widzowie mogli też usłyszeć piosenki, które w ostatnim sezonie zyskały miano radiowych przebojów. Nie brakowało jednak nieczystości i dziwnych decyzji organizatorów.
Festiwal zaczął się od recitalu Golec uOrkiestry z okazji 25-lecia pracy scenicznej. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że zaledwie rok temu na tej samej scenie "bracia ksero" też świętowali swoje 25-lecie. Wówczas zaśpiewali cztery piosenki, teraz dano im zdecydowanie więcej czasu, bo koncert trwał grubo ponad godzinę. Oczywiście ku uciesze publiczności, bo Golce to sprawdzona marka, która wie, jak poderwać widownię z miejsc. Na jubileuszu nie pojawiła się mama artystów, która ma problemy zdrowotne, ale bracia pozdrowili ją z Sopotu, a jej głos z nagrania otworzył koncert. Były też podziękowania Łukasza i Pawła dla swoich żon. Podczas wykonywania piosenki "Tylko Ty" na ekranach wyemitowano fragmenty wesel braci Golec. Nie zawiedli też goście, spośród których najlepiej wypadł Kuba Badach, wykonując swingową wersję "Lornetki". Nie wiedzieć czemu, silił się jednak na mało śmieszne żarty. Zdecydowanie popisy wokalne wychodzą mu lepiej niż stand up. Poza tym Kayah wyskoczyła z tortu, Kamil Bednarek trochę pomylił tekst i ogólnie był zakręcony jak kiedyś Reni Jusis, a Enej dali czadu. Piosenki Golców to samograj, więc niewykluczone, że stacja za rok też zrobi im jubileusz. Czas pokaże.
Zdecydowanie ciekawiej prezentował się skład wykonawców koncertu "Radiowy Przebój Roku". Tu jednak też nie zabrakło dziwnych decyzji. Rozpoczęła Lanberry i Tribbs ze swoim "Dzięki, że jesteś", niewątpliwym przebojem ostatniego sezonu. Temperaturę podgrzali Doda i Smolasty z "Nim zajdzie słońce", którym nie dane było jednak wykonanie najnowszego, wspólnego singla "Nie żałuję". To mogłoby być uzasadnione faktem, że koncert miał składać się z przebojów ostatnich miesięcy, ale chwilę później Oskar Cyms zaśpiewał zupełnie nową piosenkę. Publiczność ciepło przywitała też Dawida Kwiatkowskiego z "Cafe de Paris" i Margaret z "Tańcz głupia", choć ci mieli pewne problemy z intonacją. Po tej walce o czyste dźwięki wyjście na scenę Oskara Cymsa było jak powiew morskiej bryzy. Mało kto śpiewa z taką lekkością i pewnością w głosie. Cyms to potrafi. Wykonał aż trzy piosenki, ale gdyby został na scenie dłużej, to nikt by nie narzekał. Brawo Oskar, uratowałeś Sopot. Nie można zapomnieć też o Natalii Zastępie, która ma bardzo ciekawy wyraz artystyczny, niezwykle piękną barwę głosu i niebanalne piosenki. Dała jeden z najlepszych występów wieczoru. Wystąpiła też Roksana Węgiel, która postawiła na choreograficzne popisy i skąpe odzienie.
To, co jednak bardzo rzucało się w oczy podczas "Radiowego Przeboju Roku", to fatalna konferansjerka. Nie wiem, kto wciąż wierzy, że Adam Zdrójkowski jest dobrym prezenterem, bo nie jest i wiele w tej materii powinien się jeszcze nauczyć. Pomysły na jego interakcje z publicznością są chybione i irytujące. Mając pod ręką takich asów jak Ibisz czy Rock, to jest kiepski pomysł, żeby oddawać prowadzenie młodemu aktorowi, który próbuje nadrabiać braki warsztatowe dobrą miną do złej gry. To sympatyczny mężczyzna, ale nie do tej roboty. To jednak nie koniec zarzutów wobec koncertu. Jeśli już robimy koncert o radiowych przebojach, to aż się prosi, żeby było ich więcej. Bo gdzie się podziały "Supermoce" albo "Fifi Hollywood"? Gdzie Kaśka Sochacka i jej "Madison"? Szkoda też, że tego jednego przeboju nie wybrano w ramach głosowania widzów. Festiwale lubią przecież konkursy i nagrody. Nie rozumiem też, kto od jakiegoś czasu, z uporem maniaka próbuje nam wciskać Danzela. Wokalista gościł już na Sylwestrowej Mocy Przebojów i generalnie pojawia się non stop w telewizji, odgrzewając dwie piosenki sprzed 20 lat. Tym bardziej w tym koncercie można było to sobie odpuścić.
Na najlepszy koncert pierwszego dnia festiwalu musieliśmy czekać prawie do 23:00. "30-tka Andrzeja Piasecznego" trwała zdecydowanie za krótko. Wokalista, którego Kuba Badach okrzyknął "królem polskiego popu", jest w świetnej formie i miał jeszcze masę przebojów z rękawa, których nie dano mu było wykonać. Świetnym pomysłem było to, żeby wokalnie wspomagał go sześcioosobowy chórek. Dodało to zdecydowanie jakości brzmienia. Piaseczny przypomniał takie przeboje jak: "Prawie do nieba", "Imię deszczu", "Chodź, przytul, przebacz" czy "Niecierpliwi". Nie zabrakło "Miłości", która była pretekstem do jego coming outu. Było też "Mocniej" i "Jeszcze bliżej" w nowych, bardzo dobrych aranżacjach. Wykonanie "That's life" Franka Sinatry z Mattem Duskiem i Kubą Badachem to była prawdziwa wisienka na urodzinowych torcie.
Na drugi dzień Polsat Hit Festivalu zaplanowano koncert gwiazd, które debiutowały w Polsacie. Będą więc artyści znani chociażby z "Idola" czy "Must Be The Music: Tylko Muzyka". Poza tym widzowie zobaczą też koncert artystów, którzy w mijającym sezonie zdobyli diamentowe płyty, a także jubileusz Majki Jeżowskiej. Zwieńczeniem będzie koncert z piosenkami Zbigniewa Wodeckiego w ramach "Wodecki Twist".