Więcej o polskim i światowym show-biznesie przeczytasz na Gazeta.pl.
Proces między Johnnym Deppem a Amber Heard trwa już trzy tygodnie. Przypominamy, aktor żąda od byłej żony 50 milionów dolarów odszkodowania za zniszczoną karierę po pomówieniach o gwałt i przemoc fizyczną. Podczas wielogodzinnych rozpraw w sądzie na światło dzienne wychodzą kolejne szokujące fakty (z defekacją w roli głównej). Aktor utrzymuje, że nigdy nie uderzył Amber Heard, a zeznania osób z otoczenia pary nie są korzystne dla jego byłej partnerki. W ostatnim czasie stanowisko w sprawie przedstawiła psycholog kliniczna i sądowa, doktor Shannon Curry, która jednoznacznie wypowiedziała się o Heard. Głos zabrał również ochroniarz Johnny'ego Deppa, który zauważył znaczną zmianę w zachowaniu małżonków po powrocie z podróży poślubnej. Tym razem do akcji wkroczył były szofer pary, Starling Jenkins.
Przypominamy, według słów Johnny'ego Deppa, Heard usłyszawszy po jednej z kłótni, że aktor ją zostawi, wydaliła ze złości kał na łóżko. Aktorka na początku nie przyznawała się do winy, twierdząc, że kał został wydalony przez psy. Depp twierdził jednak, że to niemożliwe, bo ich zwierzaki są zbyt małe, by pozostawić po sobie tak duże odchody.
Szofer Johnny'ego Deppa, Starling Jenkins, pogrążył aktorkę i jej próby tłumaczenia się z niecodziennego zdarzenia. Mężczyzna wyjaśnił, że gdy odwoził aktorkę na festiwal Coachella, ta opowiedziała mu o sytuacji, wyznając, że odchody w łóżku pary są jej. Jenkins wyjaśnił, że w rozmowie padło słowo "defekacja", a gwiazda tłumaczyła to jako "straszny żart, który poszedł źle".
W drodze na festiwal Coachella mieliśmy rozmowę (z Amber Heard - red.) o "niespodziance", którą zostawiła w łóżku szefa - powiedział szofer Deppa.
Więcej o procesie Deppa i Heard znajdziecie pod tym adresem.