Więcej aktualnych informacji znajdziecie na stronie Gazeta.pl
W ubiegłą środę na jednej z australijskich plaż doszło do tragedii. Instruktor nurkowania został zaatakowany przez rekina. Niestety w wyniku ataku mężczyzna zmarł. To pierwszy taki przypadek od prawie 60 lat, w którym ginie człowiek. Zatoki w Sydney są zaopatrzone w systemy, które w teorii chronią okoliczne wody przed wpływaniem do nich groźnych okazów. Niestety tym razem nie zadziałały.
Do tragicznego zdarzenia doszło w środę, 15 lutego. W Buchan Point, niedaleko Little Bay na wschodzie Sydney, znaleziono ludzkie szczątki. Okazało się, że ofiarą jest Simon Nellist, 35-letni instruktor nurkowania. Mężczyzna trenował do charytatywnych zawodów pływackich, gdy został zaatakowany przez rekina. Sprawcą ataku był prawdopodobnie żarłacz biały długości co najmniej trzech metrów. Świadkowie zdarzenia twierdzili, że widzieli, jak rekin zaatakował mężczyznę pływającego w oceanie.
Usłyszeliśmy krzyk i odwróciliśmy się. Wyglądało to tak, jakby samochód wylądował w wodzie. Wszędzie była krew - relacjonowali świadkowie.
Na czas śledztwa zamknięto Little Bay i kilka pobliskich plaż. Służby sprawdzają też, czy w okolicznych wodach nie pojawiły się inne rekiny. Do poszukiwań wykorzystano wszystkie możliwe środki: skutery wodne, łodzie i drony.
Do ostatniego śmiertelnego wypadku z udziałem rekina doszło w 1963 roku w zatoce Sugarloaf. Sydney ma rozbudowany system środków, które mają chronić przed atakami rekinów. Tym razem nie udało się jednak zapobiec tragedii. Ratownicy medyczni przyznali, że obrażenia mężczyzny były tak poważne, że nie można było nic zrobić, aby uratować mu życie.
Zobacz też: Rekin zaatakował kobietę pływającą na materacu. Nikt nie chciał jej pomóc. Rajski krajobraz zalał się krwią