Hanna Lis jest mamą dwóch dorosłych córek - Julii i Anny. Dziennikarka rzadko pokazuje swoje pociechy w mediach społecznościowych. Ostatnio zrobiła jednak wyjątek i pochwaliła się zdjęciem ze starszą z nich. Przy okazji podzieliła się z obserwatorami wzruszającą historią. Okazało się, że podczas ciąży doszło do poważnych komplikacji. Prezenterka omal nie straciła dziecka.
Hanna Lis została mamą w 1999 roku. Na świat przyszła wówczas Julia Kozińska. Dziennikarka zdradziła ostatnio, że o mały włos, a jej córka mogłaby nie przyjść na świat. Prezenterka opublikowała obszerny wpis, w którym opisała swoją historię. "Miała 12 tygodni, a ja byłam w trzecim miesiącu ciąży, kiedy w środku nocy, w szpitalu, usłyszałam od lekarzy (dość beznamiętnym tonem wypowiedzieli te słowa), że nazajutrz już jej nie będzie" - zaczęła. Lis zdradziła, że lekarze sugerowali przerwanie ciąży. Zaniechali jednak tego, gdyż spodziewali się, iż dojdzie do poronienia.
Czekałam przez całą noc, nie śpiąc, modląc się o cud, choć, prawdę powiedziawszy, sama już w cud nie wierzyłam. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że choruję (od co najmniej 14 lat) na endometriozę
- wspominała.
Historia miała jednak szczęśliwe zakończenie. "Nazajutrz, na wózku inwalidzkim zawieziono mnie na USG, żeby upewnić się, że 'samo się ewakuowało'. Nigdy nie zapomnę zszokowanej miny lekarza, a potem jego entuzjastycznego (musiało go słyszeć pół szpitala) okrzyku: 'to żyje'! Odtąd zaczęła się zespołowa, trudna, piękna walka o dotrwanie do końca dziewiątego miesiąca" - opowiadała Lis. "Dziś 'to' ma na imię Julia i niedługo skończy 27 lat. Jest moją miłością, dumą, szczęściem i nadzieją na lepszy świat" - dodała, ilustrując post zdjęciem z córką. Dziennikarka zaznaczyła, że podzieliła się swoimi doświadczeniami, aby wesprzeć wszystkie kobiety chorujące na endometriozę. Jej post spotkał się z pozytywnym odzewem. "Co za piękna historia. Podobna do ciebie córeczka" - napisała Justyna Steczkowska. "Jaka piękna, jaka podobna do ciebie, Haniu. I bezcenne twoje słowa" - skomentowała Maja Ostaszewska.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!