Festiwal w Opolu wzbudził w tym roku wiele kontrowersji. Jeszcze przed 61. Festiwalem Piosenki Polskiej głośno było o tym, że organizator, którym było jak co roku TVP, nie zaprosił wielu gwiazd, które błyszczały w latach, gdy rządził PiS. Tym sposobem na scenie zabrakło Maryli Rodowicz, Edyty Górniak czy Justyny Steczkowskiej. Wróciła natomiast Tatiana Okupnik i słynny Kabareton, jednak i wokół niego sporo było kontrowersji. Największą z nich była prawdopodobnie zmiana prowadzącego - Piotra Bałtroczyka na tydzień przed festiwalem zastąpiono Marcinem Wójcikiem z kabaretu Ani Mru Mru.
Tymczasem, po festiwalu, jak się okazuje, również pozostały nierozwiązane sytuacje. Chodzi o tę między Marcinem Dańcem, który prowadził trzeci dzień festiwalu, oraz Krzysztofem Wałeckim - obecnym wokalistą grupy "Oddział Zamknięty". Showman pomylił jego nazwisko z muzykiem, który już od dawna nie gra w zespole. Wałecki mocno zdenerwował się zaistniałą sytuacją i wszystko zrelacjonował w mediach społecznościowych. Przyznał, że oczekuje od Marcina Dańca przeprosin.
Wczoraj zaśpiewałem z Oddziałem Zamkniętym na festiwalu w Opolu. Cały koncert ogólnie fajny, same znane i dobre zespoły. Niestety coś mnie zabolało. Prowadzący Marcin Daniec po naszym występie miał wręczyć na ręce Wojciecha Pogorzelskiego statuetkę 'SuperJedynki'. Na próbie wszystko było ustalone... Kto daje, kto odbiera itd. Niestety pan Marcin Daniec pojawił się ze statuetką i z okrzykami w moją stronę, używając kilkakrotnie nazwiska Jaryczewski. Nie wiem, dlaczego to zrobił, ale ja się cofnąłem i wskazałem na Wojtka, głośno informując pana Dańca, kto ma tę statuetkę odebrać. W rezultacie tak się stało. (...) Naucz się więc 'profesjonalisto' na zawsze, że nazywam się Krzysztof Wałecki i masz mnie szanować
- zaapelował muzyk.
Cóż, każdy jest człowiekiem i ma prawo się pomylić. Daniec może zaliczył wpadkę na festiwalu, ale z pewnością może być dumny ze swojej heroicznej postawy sprzed lat. Okazało się, że kabareciarz nie wahał się ani chwili, by uratować w swoim życiu aż osiem osób przed utonięciem. Jedną z nich była m.in. dziewczyna na imprezie. "Czterech chłopaków wymyśliło idiotyczny sposób na rozrywkę. Widziałem już, co się święci z odległości 50 metrów. Zamiast zaśpiewać, grając na gitarze przy ognisku, poopowiadać dobre żarty albo jeszcze inaczej zaimponować dziewczynom, wybrali zupełnie inny wariant. Zresztą ta moda panuje chyba do dzisiaj: łapiemy znienacka rozgrzaną na słońcu koleżankę, odliczamy do trzech i następuje wrzucenie do basenu. Taki 'joke' [przyp. red. kawał]. Rozgrzane ciało ląduje w wodzie i następuje tzw. wstrząs termiczny(...). Uratowałem tę dziewczynę. Co wtedy czułem? W takich sytuacjach zawsze ma się 'trzy metry" wzrostu i idzie się wolno jak... John Wayne'" - mówił z dumą Interii. W wir wodny z kolei wpadła niegdyś jego mama oraz... przyszła żona. Te również uratował. Warto zaznaczyć, że Marcin Daniec ma uprawnienia ratownika wodnego. A jeśli jesteście ciekawi, jak kabareciarz wygląda na salonach, koniecznie zajrzyjcie do naszej galerii na górze strony.