W czerwcu minie dziesięć lat od śmierci Małgorzaty Braunek. Słynna Oleńka z "Potopu" czy Izabela Łęcka z "Lalki" miała raka. Jej córka Orina Krajewska w rozmowie z "Wysokimi Obcasami" opowiadała o jej leczeniu. I nie kryła rozczarowania służbą zdrowia. "Po pierwszej chemii zostaliśmy oddelegowani do domu w zasadzie bez żadnej informacji. Mama usłyszała: "Do zobaczenia za trzy tygodnie, kuruj się teraz". I tyle. Pacjent powinien wiedzieć jak najwięcej o konsekwencjach chemii. Chemia jest trucizną. Uderza nie tylko w raka, ale też w cały organizm. Tego wszystkiego musieliśmy się jednak dowiadywać sami" - mówiła kobieta i wspomniała o momencie, w którym choroba zaczęła galopować. Było to zaledwie dziesięć dni po ogłoszeniu zbiórki na leczenie aktorki w jednej z klinik w Niemczech, która specjalizuje się w medycynie holistycznej. Ostatecznie do wyjazdu nie doszło. "Trzy miesiące przed śmiercią mama dostała chemię, która była nietrafiona - to też się, niestety, zdarza. Nie trafiła w nowotwór, osłabiła organizm. Półtora miesiąca później był już taki nawrót, którego nikt nie mógł przewidzieć. Dokończyliśmy leczenie konwencjonalne, nic więcej w Polsce nie dało się zrobić. Tutaj pozostała nam tylko opieka paliatywna" - wyznała Krajewska.
Aktorka została pochowana na cmentarzu ewangelicko-augsburskim w Warszawie. Ostatnie pożegnanie gwiazdy odbyło się zgodnie z tradycją buddyjską. Po kremacji mąż Braunek wraz z dziećmi odprawili obrzędy nad Wisłą, a także w ich prywatnej buddyjskiej świątyni. Ponadto na nagrobku artystki pojawiła się znana sentencja autorstwa japońskiego mnicha. "Nie umrę. Nigdzie nie odejdę. Ale nie pytaj mnie o nic. Nie odpowiem". Część prochów zgodnie z jej życzeniem mąż aktorki rozsypał. - W ramach żałoby udał się w podróż do Azji, prawie trzymiesięczną i wziął prochy, które rozsypał w ważnych miejscach - mówił przyjaciel gwiazdy Artur Cieślar w "Dzień dobry TVN".
Wszędzie, gdzie widziałem w znaczących miejscach piękne figury Buddy, nie mogłem się powstrzymać i symbolicznie zostawiałem szczyptę prochów, wrzuciłem je także do morza i do Mekongu. Ale również specjalnie pojechałem w Indiach do Waranasi, czyli do świętego grodu Hindusów, którzy wierzą, że śmierć w Waranasi, spopielenie i wrzucenie prochów do Gangesu, a potem dotarcie ich do oceanu to dla buddystów pójście do nieba. Byliśmy tam kiedyś z żoną i powiedzieliśmy sobie, że chcielibyśmy w ten sposób przejść na drugą stronę. Tak się umówiliśmy. Mogę powiedzieć, że Małgosia jest pochowana w ogromnej liczbie miejsc
- tłumaczył Andrzej Krajewski w "Super Expressie".
Dla Małgorzaty Braunek bardzo ważna była medytacja, od której zaczynała każdy dzień. Mówiła, że to daje jej siłę na całą dobę. "Odczułam zmianę na korzyść. Podeszłam do pracy z dużo większym spokojem. Wcześniej strasznie przeżywałam swoje porażki. Teraz uświadomiłam sobie, że świat się na nich nie kończy ani nie zaczyna. Mogę zagrać źle albo wręcz przeciwnie - fantastycznie. Ta świadomość dała mi ogromny luz. Ale nie da się ukryć faktu, że od strony technicznej nie jestem już tak sprawna. W końcu minęło 20 lat. Powiedziałam nawet na planie, że czuję się jak muzyk, który po długiej przerwie siada do instrumentu: zna nuty, wie, jak wydobyć najlepsze dźwięki, teoretycznie jest świetnie przygotowany, ale palce już nie takie sprawne... "- stwierdziła aktorka w 2014 roku dla portalu poradnikzdrowie.pl. Przed śmiercią grała w serialu "Dom nad rozlewiskiem". Pamiątkowe fotosy z serialu znajdziesz w galerii na górze strony.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!