Zofia Marcinkowska zachwyciła rolą Lucyny w filmie "Nikt nie woła" Kazimierza Kutza z 1960 roku. To wtedy okrzyknięto ją jedną z największych nadziei polskiego kina. Miała przed sobą wielką karierę, ale w jej życiu doszło do tragedii. Zaledwie trzy lata po premierze filmu popełniła samobójstwo. Na tak desperacki krok zdecydowała się z powodu miłości. Niedawno minęło sześćdziesiąt lat od jej śmierci. Kim była Zofia Marcinkowska i co doprowadziło ją do tragicznego końca?
Zofia Marcinkowska w "Nikt nie woła" Kazimierza Kutza zagrała Lucynę. Obraz opowiada historię Bożka (Henryk Boukołowski), który po zakończeniu II wojny światowej osiedla się na Ziemiach Odzyskanych i próbuje na nowo ułożyć sobie życie. Marcinkowska jeszcze podczas przesłuchań do filmu zachwyciła reżysera. Wyróżniała się nie tylko urodą, ale także niezwykłą, ujmującą wrażliwością. Aktorka skrywała też w sobie tajemnicę, która bardzo ujęła Kutza. - Była naturalnie piękna, ale na potrzeby filmu dodatkowo wymyśliliśmy ją, wyciągnęliśmy z niej wszystko, co było potrzebne. Wykreowaliśmy ją. Widziałem, że z nią jest coś nie tak: jakby przeżywała na planie prawdziwą miłość. Ale byłem zadowolony. Promieniowała jakąś niezwykłą energią; to mi było potrzebne. Podczas przerw w kręceniu zapadała w letarg. "Nic do mnie nie mów", mówiła, kładła palec na wargach i patrzyła gdzieś w niebo - wspominał Kutz. Dzięki roli w filmie Kutza Marcinkowska na zawsze zapisała się w historii polskiego kina. Miała przed sobą wielką karierę. O jej wczesnym życiu niewiele wiadomo. Mówiono, że była bardzo skryta i niechętnie opowiadała o sobie. Jej przygoda z filmem zaczęła się na pierwszym roku studiów. To właśnie z tego powodu musiała zmienić szkołę.
Zofia Marcinkowska uczyła się w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie, ale szybko wyrzucono ją ze studiów. Wszystko przez złamanie ówcześnie obowiązującego regulaminu. Studenci nie mieli przyzwolenia na występowanie w filmach aż do zakończenia szkoły, a Marcinkowska już na pierwszym roku studiów wbrew zasadom zagrała w "Lunatykach" Bohdana Poręby. Markowska po wyrzuceniu ze szkoły, przeprowadziła się do Warszawy, gdzie kontynuowała naukę aktorstwa w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie. Dopiero po zakończeniu edukacji wróciła do Krakowa, gdzie zaoferowano jej angaż w Teatrze Starym.
Jeszcze podczas studiów w Warszawie Zofia Marcinkowska zawróciła w głowie Bohdanowi Łazuce, który bez pamięci się w niej zakochał. - W szkole teatralnej, choć wokół roiło się od pięknych dziewczyn, miałem jedną wielką miłość. To była krakowianka Zofia Marcinkowska, jedna z najpiękniejszych kobiet w polskim kinie. Jej uroda była zjawiskowa: oczy jak chabry, nosek delikatny, kilka piegów, wielka kultura osobista, a do tego wszystkiego kształtny i obfity biust - wspominał w rozmowie z "Faktem". Aktorka zerwała tę relację w 1962 roku, kiedy po skończeniu studiów zdecydowała się wrócić do Krakowa. - Rozstanie z nią nie należało do najprzyjemniejszych, trudno mi było się z tym pogodzić - mówił Łazuka w rozmowie z "Faktem".
Niewiele późnej aktorka ponownie się zakochała. Jej wybrankiem został krakowski aktor Zbigniew Wójcik. Nie miał on jednak najlepszej opinii. Wójcik nie tylko nadużywał alkoholu, ale słynął z awantur. Związek Marcinkowskiej i Wójcika był skrajnie toksyczny. Aktorka z miłości wybaczała ukochanemu kolejne przewinienia, awantury i przemoc. To właśnie choroba alkoholowa Wójcika doprowadziła w 1963 toku do ogromnej tragedii.
Zofia Marcinkowska w trakcie jednej z wielu kłótni z Wójcikiem postanowiła się bronić. Kiedy odepchnęła ukochanego, on stracił równowagę i w wyniku uderzenia w kant zlewozmywaka osunął się na ziemię. Aktorka była przekonana, że zabiła swojego ukochanego. W rozpaczy napisała list pożegnalny i odkręciła kurki z gazem. Para zmarła w wyniku zaczadzenia. Zofia Marcinkowska miała wtedy zaledwie 23 lata. Po śmierci Marcinkowskiej reżyser filmu "Nikt nie woła", Kazimierz Kutz, miał wobec aktorki wyrzuty sumienia. "Wszedłem w osobowość Zosi zbyt daleko, poza dopuszczalną granicę, i zrozumiałem - też zbyt późno - że mogłem ją nawet okaleczyć. Przeraziłem się władzy reżysera, jego możliwości manipulowania drugim człowiekiem. Do dziś dręczy mnie sumienie, czy nie przyczyniłem się do tej tragedii" - wspominał.