"Azja Express". Uczestnicy przybyli do Indii. Odcinek rozpoczął się spotkaniem na świętej plaży Varkala, gdzie ludzie z całego świata modlą się za swoich bliskich.
Sri Lanka to była rozgrzewka, to były wakacje, przedsmak tego, co czeka was tutaj - zapowiedziała Agnieszka Woźniak-Starak.
Trasa wynosiła aż 130 kilometrów. Wyścig rozpoczął się w Varkali. Uczestnicy musieli pokonać najpierw 64 km, by znaleźć się w Kayamkulam. Tam zapowiedziano walkę o amulet warty 5 tys. zł.
Początek okazał się dosyć niebezpieczny dla sióstr Bijoch. Zuza, łapiąc stopa, o mały włos nie została potrącona przez mężczyznę na skuterze.
To już nie jest zabawa. Tu jest niebezpiecznie. Ten motocyklista na prostej drodze pruł do przodu i się nawet milimetr nie przesunął. Czułam, jak zahaczył mi o biodro - powiedziała modelka.
Marta i Oliwia trafiły do auta, w którym w pewnym momencie zaczęło się robić nieprzyjemnie i niezręcznie, choć panowie w samochodzie najpierw zachowywali się bardzo miło.
Miałam złe przeczucia. Wsiadłyśmy, było wszystko ok. Panowie puścili muzykę, trochę potańczyliśmy - mówiła Oliwia.
Później jednak kierowca chciał, by Marta oddała mu swój zegarek i pokazywał, że potrafi prowadzić pojazd bez trzymania kierownicy. Zapowiedział, że będzie tak jechał 10 kilometrów.
Robił sobie z nas żarty, cały czas chciał sobie robić z nami zdjęcia. Potem pytał, czy mamy okulary, ile kosztuje kamera - opowiadały dziewczyny.
Dosyć zabawna sytuacja trafiła się Michałowi i Piotrowi, którzy uczestniczyli w otwarciu centrum handlowego. Panowie, którzy zabrali ich z drogi, obiecali, że całość potrwa 5 minut. Okazało się inaczej. W pewnym momencie Hindusi zaprosili ich... na scenę.
W Indiach jesteśmy traktowani, jak Paris Hilton zapraszana na otwarcie sklepu. Jesteśmy tańszą wersją, bo z Europy Wschodniej. My przyjeżdżamy za melona i butelkę napoju gazowanego - śmiał się Piróg.
Po dotarciu do pierwszego wyznaczonego miejsca, uczestnicy spotkali się z "małą niespodzianką" - musieli wypić... szklankę krowiej uryny. W Indiach zwierzęta te uważane są za święte, a Hindusi wierzą, że krowi mocz ma wielką moc.
Eeeee, dobre! - mówił Pawlicki.
Zatkaj nos - radziła Przetakiewicz. - To miało zapach publicznej toalety, zasikanych miejsc.
Ja pierdzielę! Szczyny krowy piłam - powiedziała pogodynka TVN.
Sytuację najgorzej przeżył Czajkowski, który prawie zwymiotował.
To był pierwszy moment do tej pory, który przeżyłem z trudem. Dostało mi się to do nosa i miałem wrażenie, jakbym przeorał pół wsi. Coś okropnego - mówił.
Jako pierwsi na miejsce dotarli Antek i Paweł. Zaraz za nimi pojawili się Asia i Łukasz, a później - Marta i Oliwia. Zadanie? Złożenie ofiary jednemu z bóstw. Miarą tej ofiary miała być waga uczestnika, który pozostał na lądzie i zasiadł na szali. Drugi uczestnik z duetu musiał przywieźć tyle owoców, żeby tę szalę przeważyć.
Na miejscu pozostali Antek, Oliwia i Asia. W pewnym momencie Paweł nabawił się sporych problemów, ponieważ przewrócił się, a jego łódź podtopiła się. Szybko znalazł sprytne rozwiązanie i płynął tuż za łódką.
Mistrz! - gratulował mu Łukasz.
Ostatecznie okazało się, że amulet warty 5 tys. zł. trafił w ręce Przetakiewicz i Jakóbiaka.
W "Azji Express" nastąpiła pewna zmiana zasad - od tej pory kolejność, w której przybiegną gracze w odcinku immunitetowym, decyduje o kolejności, w której wystartują w odcinku eliminacyjnym.
Na kolejny etap wyścigu Agnieszka Woźniak-Starak przygotowała niespodzianki dla uczestników - karty z pozycjami jogi. Każdy z nich musiał się ich nauczyć.
Te nazwy były strasznie skomplikowane. To było bardzo trudne - mówił Jakóbiak.
Podczas drogi siostry Bijoch miały podobną sytuację do Marty i Oliwii. Natrafiły na niezbyt przyjemnych pasażerów.
Panowie byli nie do końca trzeźwi. W pewnym momencie zobaczyłam, że jeden zaczyna obejmować Julię i to coraz mocniej. Zapaliła mi się czerwona lampka, że nie wszystko jest ok. Jestem wyczulona na takie sytuacje, kiedy facet się patrzy i rozbiera oczami. Trzeba od razu to ucinać i uciekać - powiedziała Zuza.
Dziewczyny postanowiły resztę drogi przejść piechotą.
Po dotarciu do wyznaczonego miejsca, gracze musieli oddać joginom otrzymane tabliczki i wykonać dwie wyznaczone pozycje. Za każdy błąd uczestnikom należała się trzyminutowa kara. "Jeżeli poprawnie zapamiętaliście i wykonaliście figurę, możecie ścigać się dalej, ale zabierzcie coś, co wam się potem przyda" - taki napis widniał na instrukcji. Największy problem z wykonaniem jednej figury miała Oliwia.
Za którymś tam razem się udało i jestem z siebie dumna - mówiła później.
Każda z par musiała wybrać trzy torebki z przyprawami. Nazwy wyhaftowanych przypraw na woreczku nie były bez znaczenia, co okazało się dopiero w kolejnym etapie rywalizacji.
Tego dnia wyścig nie trwał już długo. Pary musiały znaleźć nocleg na pierwszą noc w Indiach.
Na Sri Lance było łatwiej, ludzie nas przepraszali, jeśli odmawiali. Tu jest inaczej: odejdź, niech cię moje oczy nie widzą - powiedziała Zuza.
Ludzie są tu bardzo nieufni. Wszystko jest dla nich niewiarygodne - dodała Marta.
Ostatecznie wszystkim się udało.
Rano poinformowano, że uczestnicy muszą ścigać się do bazaru w Kochi. Tam muszą znaleźć minimum łyżeczkę przyprawy, której nazwa widnieje na ich woreczku. Bez nich nie będą mogli zameldować się na mecie.
Ogarnęło nas przerażenie, bo wybraliśmy m.in. szafran, który jest najdroższą przyprawą świata. To jest przyprawa na wagę złota. Myślałam, że będziemy musieli ugotować coś z tych przypraw - mówiła Przetakiewicz.
Okazało się, że wcale nie było tak trudno. Każdej patrze udało się zdobyć przyprawy.
W pierwszej trójce (kolejność przypadkowa) znalazły się Marta i Oliwia, Joanna i Łukasz oraz Antek i Paweł. Z trzecią parą był mały problem - panowie pomylili przyprawy i zamiast kminku, przynieśli kumin.
Nie jestem kucharzem, nie znam się na tym - mówił Pawlicki.
Immunitet zgarnęli Asia i Łukasz, co oznacza, że na pewno nie odpadną w kolejnym odcinku.
JT