"Top Chef" to pierwszy w Polsce kulinarny program, w którym o wygraną walczą najlepsi kucharze w kraju. Wybrani zostali przed rozpoczęciem show, więc w premierowym odcinku zobaczyliśmy grono 14 gotowych do walki profesjonalistów. Wśród nich pełen wachlarz możliwości, charakterów, historii i pomysłów. Obok kucharza z sopockiego hotelu Sheraton, w pocie czoła gotowała kucharka z domu weselnego w Zielonej Górze, nauczyciel z najlepszej szkoły gastronomicznej czy cukiernik.
"Pierwszy ogień" - tak nazywała się konkurencja, do której kucharze przystąpili najpierw. Członek jury, Wojciech Modest Amaro (jako jedyny w Polsce zdobył gwiazdkę Michelin), przygotował wymyślną potrawę z sandacza. Ryba z syfonu, puder z musztardy i jadalne kwiaty miały zainspirować uczestników. Wszyscy dawali z siebie wszystko. Pot kroplisty lał się czół, a sędziowie kręcili nosami.
Z ogromną dezaprobatą spotkało się danie Marcina Piotrowskiego (nauczyciela gotowania), czyli wędzona ryba (nazwana przez sędziów rybą z popielniczki). Kucharzowi nie brakowało buty. Wywyższał się, swoje danie i umiejętności. Danie zrobił przed końcem regulaminowego czasu (45 min). Po czym swoimi uwagami rozpraszał konkurentów. Te wszystkie czynniki złożyły się na decyzję, aby to właśnie on był w tym odcinku zagrożony i walczył dogrywce.
Pierwsza konkurencja wyłoniła także najlepszego kucharza, który dostał immunitet. Bezpieczna czuła się Ewa Junchtowicz, nosząca arabskie imię Malika. Jej sandacz wygrał, a ona zapewniła sobie bezpieczeństwo. Wiedziała, że w tym odcinku nie odpadnie.
Na tle innych uczestników wyróżniała się także Magdalena Wielgosz, niechętnie odnosząca się do eksperymentów w kuchni oraz... chudych kucharzy.
Druga konkurencja nosiła nazwę "Eliminacje". Uczestnicy mieli przygotować swoje popisowe danie. Oprócz sędziów (czyli Wojciecha Modesta Amaro, Josepha Seeletso, Macieja Nowaka oraz Ewy Wachowicz), potrawy oceniali nawzajem także sami kucharze.
Tym razem znów najbardziej opanowany, lecz także i pyszałkowaty, był Marcin Piotrowski. Jego danie okazało się najlepsze, co jednak nie zapewniło mu bezpieczeństwa, ponieważ już wcześniej zakwalifikowano go do 3. rundy, tj. "Dogrywki". "Eliminacje" wyłoniły pozostałych dwóch najsłabszych uczestników odcinka. Byli to Bartosz Musiał z Częstochowy i Magda Wielgosz.
Na porażkę Wielgosz zapracowała sobie sama. A właściwie nie-zapracowała. Kucharze mieli 1 godz. 15 min na gotowanie. Jej potrawa, czyli lawendowo-migdałowe pierogi, miały jej zająć 12 minut. Pozostały czas poświęciła na pomaganie innym.
Efekt końcowy daleko odbiegał od oczekiwań jurorów. Wachowicz broniła umiejętności Wielgosz, którymi zabłysnęła, przygotowując dobre ciasto do pierogów. Dla innych sędziów jej danie było za słodkie i skomponowane.
W dogrywce wzięli udział Magda Wielgosz, Bartosz Musiał i Marcin Piotrowski. Przed każdym z nich postawiono pudełko z takimi samymi składnikami. Wśród nich: argentyńska wołowina rib eye, kozi ser, żurawina, nasturcje czy topinambur. Jedna osoba mogła wymienić jeden składnik. Potem uczestnicy mieli 3 minuty, aby w spiżarni dobrać tłuszcz, przyprawy i zioła. Następnie kolejne 28 minut na przygotowanie dań.
Jednak nikt nie zamierzał odpuszczać. Marcin Piotrowski oszukał nawet współzawodnika - Bartosza Musiała, nie dając mu skorzystać ze swojego pieca.
Po pół godzinie powstały 3 dania. Za najlepsze uznano przegrzebki Piotrowskiego (wymienił na nie wołowinę) z emulsją bazyliową. Autora dania rozpierała duma.
Magdalena Wielgosz znów nie zaprezentowała nic kreatywnego. Można było się spodziewać, że nie będzie ryzykować. Od samego początku była krytycznie nastawiona do eksperymentów kulinarnych.
Jej antrykot po polsku z argentyńskiej wołowiny nie spotkał się uznaniem sędziów.
Podejście Wielgosz do gotowania, jej brak otwartości na nowe smakowe kombinacje przekreśliły jej szanse na tytuł pierwszego Top Chefa. Szefowa kuchni w domu bankietowym w Zielonej Górze odpadła.