Trudno znaleźć w Polsce osobę, która nie znałaby Agaty Wróbel. Utytułowana sztangistka ma na koncie mistrzostwo Europy, mistrzostwo świata, a także dwa medale olimpijskie. Choć w świecie sportu zasłynęła już lata temu, do dziś niewiele osób zna szczegóły jej życia prywatnego. Trwająca niemal dwie dekady relacja Agaty Wróbel z Colinem Andersonem nie miała łatwych początków. Poniżej zamieszczamy fragmenty książki sportsmenki wydanej 20 sierpnia nakładem Wydawnictwa SQN, której współautorem jest Mateusz Skwierawski.
"Poznaliśmy się, gdy Colin był w żałobie. Pół roku wcześniej pochował mamę, a przed jej śmiercią zmarł mu ojciec. W dwa lata stracił rodziców i dom. Jego tata był muzykiem, śpiewał. Byli z mamą w Stanach Zjednoczonych: w Nowym Orleanie, na Florydzie. Wracali świeżo po trasie koncertowej z USA. Colin nie widział ojca od miesięcy. Umówili się, że odbierze rodziców z lotniska. Czekał w hali przylotów. Wszyscy pasażerowie wysiedli, a ich dalej nie było. Po jakimś czasie usłyszał z głośnika: 'Pan Colin Anderson proszony jest do punktu informacji'. Jego tata leżał na podłodze przy taśmie z bagażami, był reanimowany. Przewrócił się i zmarł na miejscu. Doznał bardzo poważnego ataku serca. Po trasie koncertowej nie zdążył nawet przywitać się z synem" - opowiada Agata Wróbel w swojej książce.
Odeszła niestety także mama jej partnera. Mama Colina Andersona zmarła na raka. "Colin opiekował się nią przez rok i widział, jak bardzo cierpi. Miała przerzuty w całym organizmie, bardzo mocno kasłała. Dostawała leki na grypę, a gdy lekarze odkryli, co jej naprawdę dolega, nie byli w stanie już pomóc. Colin stracił w ten sposób trzecią osobę z najbliższej rodziny. Jego siostra od urodzenia zmagała się z chorobą i umarła jako nastolatka. Rodzice wynajmowali należący do państwa dom, ale Colin nie mógł go przejąć. W efekcie został sam w mieszkaniu socjalnym, z kilkoma płytami, które nagrał jego ojciec" - czytamy.
Agata Wróbel zdradziła także nieco więcej na temat swojego partnera. Jak wyznała na łamach autobiografii, jej ukochany z wykształcenia jest nauczycielem geografii. Początkowo sportem zajmował się w wolnym czasie. "Wcześniej pracował w jednej z największych firm telekomunikacyjnych, British Telecom, gdzie odbierał połączenia - sprzedawał pakiety telefoniczne. Później obsługiwał też numer alarmowy na infolinii w angielskim odpowiedniku naszego 112. Po pracy przebierał się w krótkie spodenki i wyciskał sztangę. A w domu oglądał mecze Evertonu, angielskiej drużyny piłkarskiej z Liverpoolu, której kibicuje" - opowiada Agata Wróbel.
"Po pierwszych tygodniach przełamałam lody w kontaktach z Colinem. Powoli nabierałam odwagi. Zaczęliśmy do siebie dzwonić. Nie władałam płynnie mową Shakespeare’a, ale powoli się rozkręcałam. Zajęło mi trochę czasu, zanim uporałam się z barierą językową. Mieszkałam wtedy w domu samotnej matki na Islington i miałam aż nadto wolnego. Pogawędka z nowym znajomym była fajną formą spędzania dnia" - wspomina początki relacji Agata Wróbel.
Sztangistka doskonale pamięta też pierwsze spotkanie z ukochanym. Wpadła na pomysł, aby wykorzystać duży ogród, który znajdował się w ośrodku, w którym mieszkała i urządzić tam grilla. "Pomyślałam, że to może dobry moment, by zaprosić Colina i zobaczyć go na własne oczy. Po tych wszystkich rozmowach i wiadomościach wypadało zweryfikować, jaki jest na żywo. Łatwiej było mi się z nim umówić, mając do towarzystwa dwóch kolegów z Polski, bo lepiej znali angielski. - Wpadniesz? - zapytałam. - Jasne, świetny pomysł" - opowiada sportsmenka w swojej książce.
Na miejscu nie był już taki wygadany. Gdy pierwszy raz się spotkaliśmy, wyglądał jak przestraszony dzieciak. Ja zresztą też. Przyjechał pociągiem i gdy szliśmy ze stacji do domu, powtarzałam tylko: "Idziemy tu, idziemy tam". Później na grillu przygotowywałam jedzenie, a Colin mógł pogadać z chłopakami. Było mu raźniej. Po kilku zdaniach miałam wrażenie, że rozmawiam ze studentem siedzącym w pierwszej ławce z ręką w górze. A stanął przede mną potężny facet
- czytamy. "Był niemal łysy, ogolony maszynką na milimetr długości. Urzekła mnie ta mieszanka, zwłaszcza że nie był groźny, tylko serdeczny, kulturalny. I trochę się wstydził. Spodobał mi się. Po niemrawym początku trochę się rozruszał. Był całkiem zabawny i - co najbardziej rzucało się w oczy - bardzo spokojny" - wspomina Wróbel. Sztangistka opowiada również, że miała wtedy czerwone włosy, a Colin nazwał ją "Red Fraggle" od postaci z Fraglesów. "Można było powiedzieć mu wszystko, a on tylko grzecznie się uśmiechał. Okazał się z natury bezkonfliktowy i nie przypominam sobie, by ktoś za nim nie przepadał. Obecnie wkurza się jedynie wtedy, gdy na niego krzyknę. Po chwili mi jednak wybacza" - relacjonuje sportsmenka.
"Pierwszą randkę mieliśmy w domu samotnej matki, przy grillu zrobionym w ogródku, z obstawą dwóch chłopaków z Polski. Jak romantycznie! Do dziś mi wypomina, że kurczak był niedopieczony, bo za szybko ściągnęłam go z ognia. Colin został na noc, miał przygotowany pokój. Rano zabrał mnie na śniadanie" - czytamy w autobiografii "Ciężar życia". Agata Wróbel tamto śniadanie także pamięta bardzo dobrze. Pierwszy raz zamówiła wówczas typowe english breakfast. "I się zaczęło. Kelnerka przyniosła gorący talerz, nie ostrzegła mnie i poparzyłam sobie palce. Przekroiłam angielską kiełbaskę i pytam Colina: "Co to jest?". Dziwnie na mnie spojrzał. Przywykłam, że w polskiej kiełbasie jest 90 procent mięsa, a tam były trociny. Wracam jednak do tych momentów z dużym sentymentem" - opowiada Wróbel.
Ich relacja przetrwała już 18 lat, podczas których Agata Wróbel zmieniała prace, miasta i miejsca zamieszkania. "Ale Colin pozostał ze mną do dziś. Nasz związek osiągnął już pełnoletniość. Śmiejemy się, że przynajmniej nikt nam nie powie, że jesteśmy ze sobą dla kasy" - czytamy. Sportsmenka podkreśla jednak, że nie zamierzają formalizować swojego związku.
Papierek nie jest nam do niczego potrzebny, tak samo jak żaden klecha, który mówiłby, jak mamy żyć
- zaznacza. "W tym samym 2007 roku pojechał ze mną do Polski na Wigilię, żeby poznać moją rodzinę. Nie sądziłam, że spotkam tak fajnego gościa. To naprawdę świetny facet. Jest inteligentny, zabawny. I ma dobre serce. Może bywa czasem leniwy, ale co z tego? Na pewno daleko mu do polskiej mentalności. Kiedyś mu powiedziałam: "Jedziemy załatwić kilka spraw urzędowych" i ogarnęłam wszystko w jeden dzień. Był w szoku, bo sam na doprowadzenie jednej rzeczy do końca potrzebuje tygodnia" - opowiada Wróbel. Sportsmenka ma ukochanemu za złe tylko to, że do dziś nie mówi po polsku. "Choć trzeba uważać, bo dużo rozumie. Gotować też nie potrafi. Mięso z grilla przyrządzi, kanapki zrobi, ale szefem kuchni nigdy nie zostanie" - podsumowuje.
"Czasem myślę sobie: a może mam za duże wymagania? Od dziecka byłam nauczona ciężkiej pracy na wsi. Colin jest jednak Anglikiem, a według stereotypu typowy facet z Wysp nic nie robi sam i do wszystkiego wzywa fachowców. Mogę to tylko potwierdzić. Nieraz w czasie kłótni kazałam mu iść w cholerę. Ale nie wyobrażam sobie życia bez niego" - podkreśla na łamach książki "Ciężar życia"
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!