Justyna Steczkowska przed miesiącem ogłosiła na Facebooku, że po 17 latach rozstała się z Maciejem Myszkowskim. Piosenkarka zaznaczyła, że na razie w grę wchodzi jedynie separacja, aby małżonkowie odkryli, czy ich małżeństwo da radę jeszcze uratować.
Po 17 latach cudownego małżeństwa - w przyjaźni z Maćkiem - postanowiliśmy dać sobie czas na to, aby w trakcie separacji przemyśleć i zdecydować, czy rozłączyć naszą wspólną drogę na dwie osobne (miejmy nadzieję, że równie szczęśliwe ścieżki). Każde z nas pragnie realizować się inaczej. Prosimy Was w tym okresie o uszanowanie naszej decyzji i prywatności w trosce o dobro dzieci, które obydwoje kochamy nad życie. Mamy nadzieję, że nasza sytuacja znajdzie w Was zrozumienie i otrzymamy potrzebny nam obydwojgu czas. Prosimy również o nienękanie telefonami naszych rodzin i przyjaciół. Dziękujemy za wsparcie, przyjaźń i trzymajcie za nas kciuki! - napisała pod koniec kwietnia.
Dwa tygodnie później w sprawie separacji głos zabrał mąż wokalistki, mówiąc krótko, że nic nie jest jeszcze przesądzone.
Życie pokaże, czy nam się uda, czy nie - powiedział w rozmowie z "Party".
Od tej pory żadna ze stron nie wydawała komentarza w sprawie swojego kryzysu małżeńskiego.
W poniedziałek odbył się w Warszawie koncert akustyczny Steczkowskiej. Z wydarzenia na Facebooku można było się dowiedzieć, że koncertem zainteresował się także jej mąż, który w środku nocy pozostawił w internecie wymowny wpis.
Może bym tak wpadł i "porozmawiał" z jednym takim... - można było przeczytać.
Wpis Myszkowskiego niestety zniknął już z Facebooka. Jak myślicie, kogo miał na myśli?
MK