Paulina Smaszcz nie zamierza odpuścić Maciejowi Kurzajewskiemu. Jak twierdzi, od dłuższego czasu próbuje odzyskać od niego pieniądze. - Walczę o to, co mi się należy. Ja pracowałam naprawdę bardzo ciężko, przez wiele lat zarabiałam dużo więcej niż Maciek. Byłam jego menadżerem, razem prowadziliśmy firmę i jeszcze pracowałam w korporacji, no bo ktoś musiał mieć etat, płacić ZUS i składki, żeby dzieci miały poczucie bezpieczeństwa. Nie widzę powodu, żeby to odpuścić - podkreślała w podcaście "Piekielnie szczere". W tej samej rozmowie otworzyła się również na temat potencjalnego ślubu Kurzopków. Okazuje się, że prezenterka chętnie by się na nim pojawiła i to nie w byle jakiej roli.
W pewnym momencie prowadząca podcastu zadała Smaszcz dosyć trudne pytanie. - Czy mogłabyś usiąść z panią Kasią i twoim byłym mężem i wypić kawę? Prezenterka od razu odpowiedziała. - Nie no, ja zaproponowałam nawet, że ja mogę być świadkiem na ich ślubie - wypaliła. - Naprawdę? - nie dowierzała prowadząca. - My od lat z moimi adwokatami cały czas proponujemy ugodę. My nie chcemy walki. My cały czas proponujemy. Chcemy się porozumieć, mediacja, ugoda. Jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia powiedziałam, że mi by pani Kasia przy stole nie przeszkadzała. Tylko pamiętaj, że jak ja się z nią spotkam, to możemy się dowiedzieć, jaka jest prawda przedstawiona przez jej obecnego partnera. I ona może się bardzo mijać z rzeczywistością, jaka była - podsumowała.
W tej samej rozmowie Smaszcz przyznała, że nagłośnienie całej sytuacji z jej byłym mężem było jedyną drogą, by druga strona podjęła jakiekolwiek działania. - To, co oni mają najcenniejszego, to jest wizerunek medialny, bo na nim zarabiają. Gdybym nie uruchomiła tego w mediach, nie wylała tej złości, nie powiedziała, jak było naprawdę i jak jest, to tamta strona by nic nie zrobiła. Zaraz mija sześć lat od rozwodu i wciąż nie jest mój były mąż rozliczony ze mną - tłumaczyła.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!