W najnowszym wywiadzie rzece "Pierwsza dama. Jolanta Kwaśniewska w rozmowie z Emilią Padoł", którego premiera zaplanowana jest na 23 października, Jolanta Kwaśniewska otworzyła się na osobiste i jak się okazuje, niełatwe przeżycia. W ujawnionym niedawno fragmencie żona Aleksandra Kwaśniewskiego opowiedziała o niespodziewanym odejściu jej matki. Teraz na światło dzienne wyszedł kolejny ważny moment z życia byłej pierwszej damy. Na łamach książki opowiedziała o narodzinach córki Aleksandry.
Poród, uchodzący za niezwykłe przeżycie, dla ówczesnej przyszłej pierwszej damy, był traumatyczny. Na trzy dni przed terminem Kwaśniewska przestała czuć ruchy dziecka. Zaniepokojona udała się do szpitala w Warszawie przy placu Starynkiewicza, który został oddany do użytku na początku XX wieku i wtedy uchodził za jedną z najnowocześniejszych placówek położniczych w Europie. Czas jednak pędził do przodu, a szpital uniwersytecki, o którym mowa, już w połowie lat 80. przestał spełniać oczekiwania pacjentów. Tak było w przypadku żony Kwaśniewskiego, która po latach wyznała, że musiała rodzić w trudnych warunkach. Nieprzyjemna "przygoda" zaczęła się już po przekroczeniu progu sali, w której ulokowano ją wraz z sześcioma innymi pacjentkami. "Boże, jaka młoda! Teraz dzieci rodzą dzieci" - usłyszała od jednej z nich Kwaśniewska.
Prawdziwy koszmar zaczął się jednak, kiedy żona Kwaśniewskiego zaczęła rodzić. "Odchodzą mi wody, słyszę, jak inne rodzące kobiety krzyczą w salach na tych pozajmowanych łóżkach. Spaceruję po korytarzu, bo jestem przekonana, że za chwilę będę musiała się do jednej z tych sal wybrać, moje przerażenie rośnie" - wyznała Kwaśniewska. Pełna obaw i po ogromnych bólach, w końcu wydała na świat wymarzoną córkę. Miała prawie trzy i pół kilograma, 54 centymetry długości, dziesięć punktów w skali Apgar. "Oleńkę urodziłam 16 lutego, po północy. Szło, jak to często bywa przy pierwszym porodzie, mozolnie" - wspominała.
Jednak nie był to koniec zmartwień świeżo upieczonej mamy. Tuż po porodzie, Kwaśniewska trafiła na korytarz. Co więcej, w wyniku działań medycznych nabyła infekcję. "Nie było miejsca na salach, więc leżałam w połogu na korytarzu. Obok mnie znalazły się jeszcze dwie panie" - zaczęła prezydentowa. "W końcu dostałam pozwolenie, żeby się wykąpać. Idę szczęśliwa pod prysznic. Wchodzę do kabiny, wpada pielęgniarka i mówi, że pacjentka, która przede mną tu była, ma półpasiec. No świetnie - myślę sobie" - wyznała, dodając, że sanitariat był w opłakanym stanie. Następnie zaczęła wyliczać, co składało się na przerażające warunki w szpitalu. "Brudne, obrzydliwe łazienki. Prysznice z przegniłymi deskami na podłodze. Miejsce naprawdę straszne" - przyznała. W końcu jednak kobiecie udało się wrócić na salę. Szybko okazało się, że i jedzenie serwowane w placówce pozostawiało wiele do życzenia. "Przynoszono nam jakieś paskudne jedzenie, ale koło mnie leżała przesympatyczna pani, której mąż był kucharzem i przywoził jej dewolaje, sztuk trzy. Więc w końcu mogłam zjeść coś przyzwoitego - dewolaja, a wcześniej rosół z kury" - czytamy. Propozycja wcześniejszego wyjścia ze szpitala wielce uradowała mamę Oli i natychmiast skorzystała z szansy na wydostanie się z "upiornego" miejsca.