To nie najlepszy wizerunkowo czas dla Anny Lewandowskiej. Trenerka zaliczyła w mediach społecznościowych "wpadkę", publikując filmik, na którym radośnie tańczy w stroju imitującym ciało otyłych osób. Nagranie miało być wyrazem dystansu żony sportowca do wyglądu i wszelkich komentarzy na temat jej figury. Wydźwięk opublikowanego przez "Lewą" InstaStories był jednak według internautów nieco inny. Głos w sprawie zabrały znane celebrytki: Maja Bohosiewicz, Olga Frycz, Paulina Krupińska, Karolina Korwin-Piotrowska czy Paulina Młynarska. Część z wymienionych pań stanęła po stronie koleżanki z show-biznesu, inne natomiast pokusiły się o mocną krytykę zachowania Anny. W całą sprawę wmieszała się również Maja Staśko. Aktywistka oskarżyła żonę Roberta Lewandowskiego o promowanie fat shaming'u. Trenerka fitness odparła zarzuty, przepraszając za niefortunny żart i jednocześnie zaangażowała w konflikt swoich prawników, wysyłając do Staśko pismo, w którym żąda od Mai usunięcia instagramowych wpisów lub wpłaty 50 tysięcy złotych na wybrany cel społeczny. Czy panie spotkają się w sądzie?
Medialny konflikt staje się coraz poważniejszy, bowiem aktywistka otrzymała od prawników Lewandowskiej groźnie brzmiące pismo, którego treść opublikowała na Instagramie.
Prawnik Anny Lewandowskiej zagroził mi pozwem i karą w wysokości 50 000 zł, jeśli nie usunę posta, w którym krytykuję przebranie się celebrytki w strój grubej osoby. Początkowo wizja rozpraw z najlepszymi prawnikami, na których stać Lewandowską, była dla mnie przerażająca. To potwornie nierówna batalia. Dla celebrytek 50 000 zł to jedne wakacje – a ja po prostu tyle nie mam. Moja mama prosiła, żebym przestała mówić o fatfobii, bo mnie na to nie stać. I dokładnie o to chodziło. To wezwanie prawne miało mnie przestraszyć i uciszyć - komentuje w mediach społecznościowych Maja Staśko.
Śledzący sprawę internauci wierzyli, że konflikt obu pań zakończy się polubownie, bowiem aktywistka przekazała informację, że została zaproszona na spotkanie z teamem Anny Lewndowskiej, które miało odbyć się 7 września. Nadzieje okazały się płonne. Według doniesień Staśko pracownica trenerki w ostatniej chwili odwołała umówioną wizytę, zarzucając kobiecie "chęć osiągnięcia rozgłosu".
Ech. Pracownica Anny Lewandowskiej odwołała nasze jutrzejsze spotkanie z obawy, że ,,zależy mi na rozgłosie i zwiększaniu swoich zasięgów, a nie na pozytywnych działaniach". Widocznie znów popełniłam błąd, bo pisałam, co myślę o przemyśle fitness i kosmetycznym w szerszym systemowym rozumieniu. Pewnie powinnam była grzecznie milczeć. Znów. Więc wciąż nie wiem, czy czeka mnie batalia sądowa z Anną Lewandowską i czy nie stracę środków do życia. Nie wiem, kiedy się dowiem - skwitowała rozczarowana Maja.
Kilkanaście godzin później na Instagramie Staśko pojawiło się InstaStories, z którego dowiadujemy się, że pracownica trenerki zadzwoniła do aktywistki.
Właśnie skończyłam długą rozmowę telefoniczną z pracownicą Anny Lewandowskiej. Pozwu nie będzie. Ale przeprosin za groźbę pozwu też nie.
Redakcja Plotka próbowała skontaktować się z samą Anną Lewandowską, jednak nie uzyskała żadnego komentarza w tej sprawie.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!