Konkurs Piosenki Eurowizji jak co roku wywołuje ogromne emocje i przyciąga uwagę milionów widzów z całego świata. Tegoroczna edycja, która odbywa się w Bazylei, zbliża się do wielkiego finału - już 17 maja okaże się, kto sięgnie po eurowizyjne trofeum. Polacy przekonają się także, jakie szanse na wygraną ma Justyna Steczkowska, która powróciła na Eurowizję po 30 latach z utworem "Gaja" i od razu stała się jednym z najbardziej komentowanych nazwisk tegorocznej edycji.
Prosto ze Szwajcarii z Plotkiem porozmawiał Artur Orzech, który od 1992 roku komentuje Konkurs Piosenki Eurowizji dla polskiej publiczności (w latach 2021-2023, po odejściu z TVP komentował Konkurs Piosenki Eurowizji na swoim kanale na platformie YouTube). W rozmowie podzielił się swoimi wrażeniami po pierwszym półfinale, a także podsumował awans Steczkowskiej do finału.
Emocje w sensie tego apogeum to oczywiście już opadły i przeszły raczej w radość i swobodne oddychanie, bo jak wiemy pewnie oboje, Eurowizja jest dosyć nieprzewidywalnym formatem. Mimo nawet najlepszego występu to jednak wszystko się może zdarzyć. Szczęśliwie nic dziwnego się nie wydarzyło i jakoś tak siedząc i komentując, miałem pełne przekonanie, że Justyna przejdzie do finału.
Nie śledzę wszystkich piosenek, natomiast rzeczywiście jest tak, że staram się oglądać teledyski, które pojawiają się w sieci, no bo świat nam się skurczył. Kiedyś to było niemożliwe i dopiero tak naprawdę na miejscu okazywało się, co kto chce zaprezentować. Mówię oczywiście o latach dziewięćdziesiątych, kiedy klipy nie były tak dostępne przed wynalezieniem internetu jak w tej chwili, więc było trudniej. Śledzę wideoklipy, ale przyznam, że w ogóle nie są dla mnie żadnym punktem odniesienia eurowizyjnego w tym sensie, że cała prawda, pomysł na występ i talent oraz możliwości wokalne ujawniają się dopiero na miejscu.
Jeśli chodzi o preselekcje narodowe, to męczę się oczywiście przy San Remo, bo to jednak jest pięć dni dosyć długich widowisk i męczących w tym sensie, że Włosi uwielbiają, uwielbiają mówić i celebrować momenty, uwielbiają jak program zaczyna się o 21, a kończy o trzeciej nad ranem. Nie mają z tym żadnego problemu, natomiast my trochę w innym tempie żyjemy. Myślę jednak, że tak legendarne widowisko, jakim jest festiwal San Remo, zasługuje i na szacunek, i na oglądanie, bo Włosi często mieli i cały czas mają dużo do powiedzenia, jeśli chodzi o Eurowizję. Oglądam również inne finały narodowe, ale jak wcześniej wspomniałem, nie traktuję tego jako punktu odniesienia do tego, co się wydarzy na Eurowizji. Dopiero jak przyjeżdżam do kraju gospodarza na miejsce, kiedy uczestniczę w próbach, kiedy widzę próby półfinałów, a potem w szczególności tę próbę z udziałem publiczności, która już jest oceniana przez jurorów, która ma miejsce dzień przed, to wtedy dopiero tak naprawdę kształtuje się moje wyobrażenie o tym, co my możemy, czego nie możemy i w jaki sposób może się formować wynik.
Tak. Dosyć sporym zaskoczeniem, nawet statystycznym, było to, że Cypr nie wszedł do finału. Statystycznym, bo zdaje się, że matematyka eurowizyjna mówi, że jeśli ktoś występuje ostatni, to na 80 proc. wejdzie do finału. Pierwsze i ostatnie - to są te dwa miejsca, które statystycznie zawsze wchodzą. Więc dla mnie zaskoczeniem było to, że Cypr z 15. miejsca nie wszedł do finału, ale też zaskoczeniem była Islandia, która co prawda startowała z miejsca pierwszego, ale nie sądziłem, że ten występ przekona publiczność europejską. Miałem też wrażenie, że wrażliwość portugalska w ogóle się nie przebije w półfinale, a jednak Europa też mnie zadziwiła.
Nie chcę używać słowa petarda, ale faktycznie był to występ, który miał swoje emocje, miał swoją temperaturę i na pewno zapadał w pamięć. Komuś może się podobać piosenka, może się nie podobać, natomiast na Eurowizji niezwykle istotnym elementem jest staging. Czyli piosenka, głos (czyli umiejętności wokalne), ale staging jest tym trzecim kluczowym elementem, czyli pomysł na występ. Moim zdaniem Justyna ma piorunujący pomysł na występ. Wiem z rozmów, że od samego początku organizatorzy nie chcieli się zgodzić na to podwieszanie na linach. Justyna miała ogromny problem, żeby przeforsować precyzyjny układ ujęć w realizacji telewizyjnej. To jest perfekcjonistka, krótko rzecz ujmując.
Jeśli chodzi o poziom, to mam wrażenie, że Justyna w półfinale zmierzyła się z dwójką dosyć poważnych rywali, czyli ze Szwecją i z Estonią. No i przeszła dalej. Oczywiście nie wiemy, na którym miejscu, ale nie zdziwiłbym się jakby była blisko, a może wygrała. Moim zdaniem trzyma się bardzo silnie czołówki.
Myślę, że Austria w tym roku (JJ - "Wasted Love") jest dosyć poważną konkurencją i Francja (Louane - "maman") też pewnie będzie bardzo wysoko.
Komentuję Konkurs Piosenki Eurowizji od 1992 roku. Chociaż wtedy bardziej polegało to tylko na tłumaczeniu. Komentowanie zaczęło się troszkę później od moich rozmów z nieżyjącym już niestety, ale legendarnym komentatorem telewizji BBC, Terrym Woganem. Mogę więc powiedzieć, że dopiero od wskazówek i od tych lekcji, które odrobiłem z Terrym, to tak naprawdę zaczęło się komentowanie. Więc komentuję trochę i tak jak rozpoczęliśmy tę rozmowę i to są oczywiście dywagacje, które się sprawdzają czasami, ale często się też nie. To jest zresztą, moim zdaniem, smak dla niektórych słodko-gorzki Konkursu Piosenki Eurowizji. Ale jest też jest takim magnesem oglądalności w całej Europie i na świecie, jak się okazuje, bo na briefingu komentatorów poinformowano nas, że w zeszłym roku, jeśli chodzi o resztę świata, to zebrano głosy ze 160 krajów na świecie, więc myślę, że to jest swoisty rekord.
Pewnie, że chciałbym, żeby Justyna wygrała. Michał był bardzo blisko, zarówno Wiśniewski, jak i Szpak, uważam, że obaj zrobili dobrą robotę. Natomiast te Eurowizje się zmieniają, dlatego, że zasady się również zmieniają z upływem lat. Proszę spojrzeć na to, że kiedyś śpiewano w językach ojczystych, była orkiestra, jest mnóstwo elementów, które odpadły po drodze, a pojawiają się cały czas nowe. Na przykład ta niby nowinka, co do której w rozmowach z komentatorami mamy takie dosyć mieszane odczucia. Ma być dobra, ale w zasadzie nie do końca się sprawdziła. Chodzi mi o to, że jak ogłaszane są wyniki, to wymyślono w Szwajcarii, że pojawiają się po trzy państwa.
Zdaniem organizatorów ma to wprowadzić taki element niepewności, ale też uaktywnienia siedzących w greenroomie. Jak się odczytuje tylko jedno państwo, to tylko jedno państwo cieszy, natomiast jak się wyświetla trzy, to trzy są już zaangażowane w to, co się wydarzy, więc to mniej więcej na tym ma polegać. Ale z drugiej strony pojawił się w mojej głowie też taki głos, że Eurowizja powinna oszczędzać artystom emocji negatywnych. A w ten sposób jednak kreuję emocje negatywne, bo jak się siedzi i ktoś nie usłyszy siebie, no to trudno, nie przeszedłem. Ale na przykład jeśli algorytm wyrzuci mnie trzy razy w taką sytuację i trzy razy nie przejdę, to moim zdaniem emocje siadają. Nowinki i zmiany regulaminu pojawiają się non stop, ale one nie wszystkie są trafione, tak mi się wydaje.
W tym roku też pierwszy raz spotykam się z taką sytuacją, że komentatorzy zostali podzieleni, trochę ja to tak ujmuję, na dwie klasy. Rozumiem, że hala w tym roku jest mała. To nie są te hale po 20, po 30 tysięcy ludzi. Niestety komentatorzy zostali podzieleni na dwie zasadnicze grupy. "Ekstraklasa" siedzi w hali, a biedniejsi siedzą poza halą, czyli w sali koszykówki (śmiech). Mamy oczywiście dostęp do monitorów, są też wielkie ekrany na ścianie zamontowane itd., ale mimo wszystko nasza grupa komentatorska nie czuje emocji hali. Gdy się siedzi razem z ludźmi, z publicznością eurowizyjną, która jest głośna, która jest entuzjastyczna, która potrafi pięknie reagować na to co się dzieje na scenie, to ta druga grupa komentatorów, która siedzi w pokoju obok, tak to nazwijmy, nie odczuwa tej atmosfery, która jest na hali, więc moim zdaniem to jest jakiś kłopot. Dzisiaj zresztą poruszaliśmy ten problem w trakcie spotkania i powiedzieliśmy wprost, że liczymy na to, że to jest wydarzenie incydentalne i wynikające tylko i wyłącznie z gabarytów obiektu, na którym się znajdujemy. Bo jakoś nigdy wcześniej w mojej historii nie zdarzyło się coś takiego.
Tak, na pewno. Przede wszystkim Justyna doskonale rozumie, w jakich czasach żyjemy i że mamy rok 2025 i nie możemy się oglądać na Eurowizję, w której brała udział 30 lat temu, bo to był zupełnie inny konkurs i zupełnie inne realia. Rzeczywiście ma sztab ludzi, którzy bardzo ciężko pracowali i pracują niezmiennie nad promocją we wszelkich możliwych kanałach dystrybucji informacji internetowych i nieinternetowych i moim zdaniem to przynosi doskonałe rezultaty.
Mam wrażenie, że w tej chwili mamy ogromny rozstrzał i zróżnicowanie. Co akurat bardzo mi odpowiada, przeszliśmy już etap etno, muzyki z lat 90., kojarzonej z Secret Garden i irlandzkim river dance, w który wpisywała się zresztą Ania Jopek (reprezentantka Polski w Konkursie Piosenki Eurowizji w roku 1997 z utworem "Ale jestem", zajęła 11. miejsce w finale - przyp.red). To mamy za sobą. Potem mamy lata 2000, czyli etap rozpasania scenicznego, gdzie w zasadzie piosenka przestała być istotna, a liczyło się to, ile wybuchów pojawi się na scenie, ile będzie ognia i prawie nagich tancerek albo tancerzy. Potem pojawił się czas ballad i to takich bardzo mocnych, które także wygrywały w różnych latach, no ale przecież i Conchita Wurst z Austrii (zwyciężczyni Konkursu Piosenki Eurowizji w 2014 roku z utworem "Rise Like a Phoenix") to była ballada, i Salvador Sobral (reprezentant Portugalii i zwycięzca Eurowizji w 2017 roku z utworem "Amar pelos dois" - przyp.red) - kompletnie inny świat. Ballada jest mocnym elementem konkursu eurowizyjnego.
Powiem szczerze, że w czasach kiedy jeszcze pracowałem w programie Trzecim Polskiego Radia, który jak wiemy był kiedyś wyznacznikiem i tego co mądre, tego co dobre, i tego co wartościowe, to miałem taką zabawę eurowizyjną, która polegała na tym, że zastanawiałem się, czy w składzie piosenek eurowizyjnych będzie przynajmniej jedna, którą będę mógł zanieść do Radiowej Trójki i pokazać ją słuchaczom. Proszę sobie wyobrazić, że były takie lata, że nie mogłem nic. A były takie lata, że nawet po dwie i po trzy piosenki były. Na przykład z tej eurowizji wiem, że gdybym był w Trójce, a nie jestem, jestem w Radiu RockSerwis, to myślę, że z lekkim sercem i z przyjemnością nawet zaprezentuję litewski zespół Katarsis.
Musiałbym się zastanowić, czy ja już chcę, czy raczej nie chciałbym się skupić na komentowaniu, bo przez wiele lat byłem zapraszany do prowadzenia polskich preselekcji. Byłem jurorem, który weryfikował to wszystko, co zostało zgłoszone, więc ten etap mam już za sobą.
Widzę jak wszyscy się rozpędzamy w tej Eurowizji w sferę audiowizualną i w pirotechnikę, w komputery, w świat wirtualny. Prawdopodobnie wynika to z tego, że jestem już stary. Ja bym chciał, żeby wróciła orkiestra na Eurowizję i po prostu, żeby ludzie śpiewali piosenki. Taki zwrot w tej chwili byłby pewien szokiem, szczególnie dla młodych pokoleń. Byłby to zwrot w stronę takiej surowości i prawdy. Wielu rzeczy nie dałoby się pokazać, ale wtedy musiałby się obronić talent i piosenka.