Jacek Iwaszko pytanie o milion usłyszał rok temu. Uczestnika "Milionerów" do głównej wygranej zaprowadziła ogromna wiedza i przemyślana strategia. Jak się jednak okazuje, początkowo uważał, że udział w teleturnieju nie jest najlepszym pomysłem.
W rozmowie z "Dzień dobry TVN" Iwaszko przyznał, że do udziału w teleturnieju skłoniły go problemy finansowe. Wspólnie z żoną uznali, że udział w telewizyjnym quizie to stosunkowo łatwy i na pewno szybki sposób na zdobycie dużych pieniędzy. Świeżo upieczony milioner zaznaczył jednak, że chciał by to jego partnerka zasiadła w fotelu naprzeciw Huberta Urbańskiego.
To był pomysł mój i żony. Byłem zdania, że ona powinna iść, bo ma większą wiedzę. (...) Chodziło wtedy o to, że troszkę nas przycisnęło finansowo. Pracowaliśmy i tak dużo oboje, więc tutaj niewiele udało się ugrać, więc skąd wziąć łatwo pieniądze? Pójść do teleturnieju. Do jakiego teleturnieju pójść? Do tego, który płaci najwięcej - przyznał.
Wygrana pozwoliła mu na spłatę wszystkich długów, resztę przeznaczył na inwestycje. Iwaszko przyznał, że kupił mieszkanie w stolicy, które kosztowało ponad połowę nagrody. Postanowił także poszukać szczęścia na giełdzie.
Zainwestowaliśmy w jedno mieszkanie w Warszawie. (...) Troszkę giełda, troszkę kryptowaluta, fotowoltaika - wymieniał Iwaszko.
Podczas rozmowy Małgorzata Ohme słusznie zauważyła, że żona Jacka Iwaszki nadal może spróbować swoich sił w "Milionerach". Być może więc niedługo zobaczymy ukochaną milionera w słynnym fotelu. Miejmy nadzieję, że szczęście jej również dopisze.