Henryki Bochniarz większości nie trzeba przedstawiać: wybitna ekonomistka, minister przemysłu w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego, prezydent Konfederacji Lewiatan. Na swoim koncie ma Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski, nagrodę Kisiela, miejsce w rankingu "Wprost" najbardziej wpływowych Polaków. Jako wiceprezes zarządu Fundacji Sztuki im. Stanisława Ignacego Witkiewicza i współfundatorka Nagrody Literackiej "Nike" jest też z otwartymi ramionami przyjmowana w kręgach ludzi kultury i sztuki. Do tego należy doliczyć jeszcze działalność na rzecz Kongresu Kobiet i rysuje nam się obraz spełnionej zawodowo kobiety, która na miano "VIP" zasłużyła nie dlatego, że zaświeciła tyłkiem w kolorowym magazynie.
Dwoje jej dzieci, ze związku z wykładowcą akademickim Zbigniewem Bochniarzem, miały przed sobą wszystkie drzwi otwarte. Wydawać by się mogło, że rodzice zapewnią im bezproblemowy start. Chociaż jednak znane nazwisko otwiera wiele drzwi, nie jest gwarantem szczęście. Boleśnie przekonała się o tym Joanna Bochniarz, córka byłej minister, której los zgotował niełatwą drogę do przejścia.
Joanna Bochniarz rówieśnikom była stawiana za wzór. Po maturze poszła na prawo. Kierunek będący synonimem wielkiej kariery, prestiżu społecznego i pieniędzy. Po studiach zaczęła pracować w dużej amerykańskiej kancelarii prawniczej. Przez 15 lat spędzała w biurze po kilkanaście godzin dziennie, zarabiając po kilkanaście tysięcy miesięcznie. Weszła do elity finansowej i społecznej, jednak nie czuła się jak w luksusowej enklawie, lecz raczej w więzieniu. Powoli zaczęły pojawiać się frustracja oraz brak poczucia sprawstwa.
Choć dziś nie deprecjonuje faktu, że lata pracy w kancelarii dały jej dużo bezcennego doświadczenia, bilans zysków i strat, jest dla Bochniarz jasny.
Joannie Bochniarz wiodło się nie tylko na polu zawodowym, lecz także prywatnym. Wyszła za mąż. Szybko postanowiła, że będzie grała rolę nie tylko świetnej pani prawnik, jak również idealnej matki. Urodziła troje dzieci, Kubę, Marysię i Zuzię, które posłali z mężem do dobrych stołecznych szkół. Wiedli życie z pozoru idealne: piękne, 120-metrowe mieszkanie na warszawskim Rakowcu, wakacje w ciepłych krajach, a w sezonie zimowym wypad na narty w Alpy.
Aby doskoczyć do ideału perfekcyjnej pani domu i prawniczki musiała dużo poświęcić. Pogodzenie tych ról było wyzwaniem, któremu nie dało się sprostać bez szkody dla jednej nich.
Koszty życia, jako idealnej "Joasia", o której z zachwytem opowiadali sobie rodzice jej rówieśników, były wysokie. Jak bardzo? Miała się wkrótce przekonać.
Bochniarz nie brakowało w pracy profesjonalizmu. Nie była jednak najlepsza w swojej kancelarii. Oddech konkurencji na plechach, rosnące rozgoryczenie i brak kontroli nad życiem sprawiały, że coraz z większą śmiałością wracała do swoich marzeń: pracy z pasją, mieszkaniu na wsi, brakowało jej odwagi, aby je zrealizować.
Gdy przyszedł kryzys, straciła pracę. To było impulsem, aby przewrócić życie do góry nogami. Odeszła od męża. Miała przed sobą czystą kartkę, którą mogla zapisać własną historią, tak, jak chciała.
W międzyczasie zaczęła charytatywną pracę w organizacjach pozarządowych, tam poznała Jorge, który zachęcał ją do zmian. Bochniarz się bała. Była sama z trojgiem dzieci i dochodem 2,5 złotych miesięcznie. Nie stać jej było, by prowadzić takie życie jak wcześniej. Dzieci nie mogły już chodzić na lekcje tenisa, czy basen do Pałacu Kultury. Nie było łatwo, ale zaryzykowała. Razem z Jorge wybudowali dom na wsi pod Olsztynem.
W hollywoodzkim filmie w tym momencie najprawdopodobniej pojawiłyby się napisy końcowe. Główna bohaterka zmieniła swoje życie. Przerwała wyścig szczurów, zaczęła wymarzoną pracę w fundacji prospołecznej, uciekła od zgiełku miasta. Bajka. Życie szybko zweryfikowało te idylliczne plany. Krótko po tym, jak Bochniarz postawiła dom, wybuchł pożar. Spalił się cały dobytek. Na szczęście nikt nie ucierpiał.
Gdy wszystko stracili, z pomocą przyszli sąsiedzi. Bochniarz nie chciała wrócić do Warszawy, żyć na garnuszku rodziców.
Powoli zaczęli stawać na nogi. Nie bez znaczenia była nowa praca Bochniarz, jako prezes Zarządu w fundacji im. Profesora Romana Czerneckiego, która zajmuje się edukacją dzieci z ubogich wiejskich rodzin.
EAST NEWS/JAN KUCHARZYK
Wtedy znów Joanna Bochniarz musiała zmierzyć z poważnym wyzwaniem. W 2012 roku Joanna zachorowała na raka. Przeszła mastektomię i chemioterapię. Nie zrezygnowała jednak z działalności społecznej, pozbawiona włosów, wyniszczona przez chorobę, lecz rozświetlona szerszym niż dawniej uśmiechem nadal pojawiała się w mediach. Opowiadała o Fundacji Czarneckich, jej celach i osiągnięciach. Była żywym dowodem, że można w życiu być wygranym.
Fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta
Rok po chorobie Bochniarz nadal patrzy z optymizmem w przyszłość. Praca ją uskrzydla, w końcu też może dać swoim nastoletnim dzieciom, taki przykład, jaki zawsze chciała.