Ta historia mogłaby posłużyć twórcom do nakręcenia kryminalnego filmu. Szkoda tylko, że wydarzyła się naprawdę. Chodzi o śmierć 23-letniej studentki, która została zgwałcona i później zamordowana podczas jednej ze studenckich imprez w marcu 2008 roku. Jak podaje BBC, policjanci znaleźli zwłoki kobiety w piwnicy, która znajdowała się w bloku zamieszkiwanym przez jej kolegę ze studiów - syna miliardera, Farouka Abdulhaka. Niestety, po nagłośnieniu sprawy mężczyzna uciekł z Wielkiej Brytanii do rodzinnego Jemenu, skąd nigdy nie został deportowany, żeby odpowiedzieć na zarzuty stawiane mu w tej sprawie. Okazuje się, że po 15 latach Abdulhak zabrał głos w temacie śmierci koleżanki. Jego wersja wydarzeń jest irracjonalna.
Martine Vik Magnussen z kolegą ze studiów - Faroukiem Abdulhakiem świętowała zdane egzaminy końcowe w Regent's Business School. Po zakończeniu ceremonii udali się na wieczorną imprezę do jednego z klubów nocnych w Wielkiej Brytanii. Później noc przedłużyła się, kiedy pojechali razem do mieszkania mężczyzny, gdzie Norweżka została zamordowana. Niestety, mimo silnych dowód na niekorzyść mężczyzny, on zdążył uciec do Jemenu i stamtąd policja nie może go deportować, ponieważ nie mają podpisanej umowy ekstradycyjnej z Jemenem. Teraz Jemeńczyk zabrał głos w sprawie sprzed 15 lat. Dziennikarz BBC w rozmowie z mężczyzną tak wspomina jego wypowiedzi:
Podczas przeglądania setek SMS-ów i wiadomości głosowych, które do mnie wysłał, ani razu nie padło imię Martine. Nie odniósł się też bezpośrednio do jej śmierci, używał jedynie określeń, że to był wypadek i incydent - podkreślił redaktor BBC.
Później mężczyzna tłumaczył się faktem, że jej śmierć była "niefortunnym wypadkiem podczas stosunku". Link do źródła. Jakby tego było mało Farouk Abdulhak twierdzi, że to było "przypadkowe zabójstwo", a jego pamięć zatarły duże ilości kokainy, którą zażywał tamtej nocy. Dodał także, że powinien odpowiedzieć za zabójstwo, ale nie wróci do Wielkiej Brytanii, ponieważ jest tam zbyt zimno.