Andrzej Duda 11 maja 2022 roku zastosował prawo łaski wobec Pauliny P. Kobieta została skaza za handel mefedronem. Teraz zabrała głos.
Przypomnijmy, że dilerka miała kłopoty z prawem odkąd skończyła 20 lat. Jak podaje "Fakt" była skaza za kradzież w sklepie. Ukradła wówczas z supermarketu damski pasek, ubrania i słodycze. Niedługo później należała do grupy przestępczej rozprowadzającej narkotyki. Środki odurzające sprzedawała wraz z partnerem, ojcem, macochą i bratem. W 2016 roku została skazana za wprowadzenie do obrotu nie mniej niż dwóch kilogramów substancji psychotropowej. Wartość narkotyków oceniono na około. 20 tysięcy zł. Paulina P. została wówczas pozbawiona wolności na dwa lata z warunkowym zawieszeniem na pięć lat, obowiązywał ją dozór kuratora. Musiała też zapłacić grzywnę w wysokości dwóch tysięcy zł oraz 1,5 tysiąca złotych nawiązki na rzecz stowarzyszenia Monar. Zadecydowano także o przypadku 10 tysięcy złotych, które Paulina P. zarobiła, handlując mefedronem.
Młoda dilerka utrudniała kuratorce pracę i ciągle się przeprowadzała. Wreszcie się doigrała - w 2020 roku, kilka miesięcy przed końcem okresu próby, kuratorka złożyła do sądu wniosek o pozbawienie Pauliny P. dwóch lat wolności. Sąd przychylił się do tego. To wówczas dilerka zwróciła się do prezydenta z prośbą o ułaskawienie. Andrzej Duda ułaskawił Paulinę P., twierdząc, że ta znajduje się w trudnej sytuacji rodzinnej. Zrobił to mimo tego, że sąd orzekający w sprawie negatywnie zaopiniował prośbę. Takie samo stanowisko zajął Prokurator Generalny.
Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, podejmując decyzję o skorzystaniu z prawa łaski, miał na uwadze względy humanitarne, z powodu których orzeczona kara jawiła się jako nadmiernie surowa - bardzo trudną sytuację rodzinną, a także odległy termin popełnienia czynu, prowadzenie ustabilizowanego trybu życia, wywiązanie się ze wszystkich obowiązków finansowych wynikających z wyroku i wyrażenie skruchy przez osobę skazaną - czytamy na oficjalnej stronie głowy państwa.
Przypomnijmy, że "Fakt" podawał, że kobieta żyje w luksusie. Jest celebrytką, zarabia krocie na Instagramie i bywa zapraszana do telewizji.
Tymczasem Paulina P., po ułaskawieniu zabrała już głos i udzieliła wywiadu "Faktowi". Twierdzi, że ułaskawienie jej się po prostu należało.
Oczywiście, że mi się należał [akt łaski - przyp. red.]. Przecież ja się przyznałam, zapłaciłam grzywnę, żyłam według prawa. Tak jak powiedziałam i tak jak powinnam. Pracowałam, nie robiłam niczego złego. Od tego czasu pracuję uczciwie i nie wchodziłam w konflikty z prawem - mówiła w rozmowie z tabloidem.
Pewna siebie twierdziła też, że nie popełniła żadnego przestępstwa.
Ja bym w życiu nie uwierzyła, że prezydent mi to zrobi. Ale zapoznał się z aktami widocznie i zobaczył, że przecież ja nie popełniłam żadnego przestępstwa.
Dodała też, że kuratorka, która pełniła nad nią dozór, "uwzięła się" na nią.
Ta pani kurator mnie nie lubiła. Ja nawet nie wiedziałam, że ona mnie tak nienawidzi - żaliła się.
Ponadto Paulina P. twierdzi, że nie mogła iść do więzienia, bo za kraty ma trafić jej mąż Paweł K. - także skazany za handel narkotykami. Mężczyzna jednak nadal pozostaje na wolności.
Jestem matką dwójki dzieci. Moje dziecko było wtedy malutkie. Mnie nawet przysługuje inne traktowanie do trzeciego roku życia dziecka, bo takie jest prawo. Nikt na to nie patrzył. W takiej sprawie jak moja zasługuję na ułaskawienie, bo ja nie jestem przestępcą. Staram się być najlepszą mamą dla swoich dzieci, ciężko i uczciwie pracuję - zarzekała się.
Kobieta dodała też, że była w depresji po śmierci ojca. Problem w tym, że w aktach sprawy nie ma o tym ani słowa. Paulina P. utrzymuje też, że nie zna nikogo z otoczenia prezydenta.