Więcej informacji na temat aktualnych wydarzeń ze świata znajdziesz pod adresem Gazeta.pl.
Kayah to jedna z najpopularniejszych i najbardziej cenionych polskich wokalistek. Ogrom osiągnięć zawodowych nie do końca idzie niestety w parze z sukcesami w życiu osobistym. W 1998 roku Kayah poślubiła producenta telewizyjnego Rinke Rooyensa, z którym ma syna. W 2010 roku, po ośmiu latach separacji, para się rozstała.
Przez jakiś czas piosenkarka związana była z Sebastianem Karpielem-Bułecką, a następnie kompozytorem Pako Sarrem, jednak i te związki nie przetrwały próby czasu. Zdawało się, że Kayah odnalazła w końcu szczęście w ramionach Jarosława Grzywińskiego. Według doniesień jednego z tygodników, romantyczna relacja między tą dwójką rzekomo przeszła właśnie do historii.
Artystka poznała Jarosława Grzywińskiego w 2017 roku. Mężczyzna pełnił wówczas funkcję prezesa Giełdy Papierów Wartościowych. Para unikała epatowania uczuciem publicznie, dlatego też rzadko wypowiadali się na swój temat w mediach. Mimo to wszystko wskazywało na to, że Kayah czuje się spełniona i szczęśliwa w nowym związku.
Smutne wieści opublikował jednak "Dobry Tydzień". Powołując się na swojego informatora, tygodnik twierdzi, że w wyniku kryzysu para się rozstała:
Od dawna nie publikuje zdjęć z ukochanym, nie złożyła mu również życzeń z okazji urodzin, choć wcześniej decydowała się na takie publiczne gesty.
Rzeczywiście wokalistka przestała obserwować Jarosława Grzywińskiego na Instagramie, a jej ostatnie wpisy w social mediach wskazują na to, że może przeżywać trudne chwile. Wśród nich znalazł się wiersz o wymownej treści:
Dopiero teraz, kiedy mam się czym martwić, wiem, że nie warto było na zapas się martwić. Trzeba było się na zapas cieszyć. Być niepoprawnym uprawiaczem radości.
W innym wpisie, pod nagraniem z koncertu, które opublikowała jakiś czas temu na Facebooku, widnieje zaś opis:
Czasami wydaje mi się, że jedyne co pozostało to wspomnienia. Jakoś opuściła mnie nadzieja, jej miejsce zajęło rozczarowanie… sama zaczęłam przypominać szaleńca, który płynie łódką przez wzburzony bezkres wody i co tylko załata dziurę w jednym końcu łajby, biegnie do kolejnej dziury na drugim… I jeszcze dopiero gdzieś po połowie rejsu przekonuje się, że płynie totalnie sam, a całą drogę gadał jak idiota do siebie…
Myślicie, że to koniec?