Blanka Lipińska to autorka serii "365 dni", która doczekała się ekranizacji. W wywiadzie z tygodnikiem "Wprost" pisarka została zapytana o kontrowersyjną scenę rozpoczynającą powieść. - Ja tam żadnego gwałtu nie widzę, chociaż szukałam wnikliwie – mówiła wówczas Lipińska. – Stewardessa zostaje zmuszona do seksu oralnego. To gwałt – powiedziała dziennikarka. – Dla jednych kobiet to jest gwałt, feministki bardzo głośno krzyczały na ten temat. Dla innych kobiet to bardzo fajny seks oralny – skwitowała Lipińska. Po tych słowach w sieci zawrzało. Lipińską krytykowała m.in. Maja Staśko. "Dzięki jej wypowiedziom gwałciciele otrzymują kolejne usprawiedliwienia. A kobiety po gwałtach z jeszcze niższym prawdopodobieństwem zgłoszą gwałt na policji" - pisała aktywistka. Teraz temat wrócił do mediów po ostatniej wypowiedzi Anny-Marii Siekluckiej.
Anna-Maria Sieklucka wypowiedziała się w rozmowie z tygodnikiem "Wprost" o ekranizacji książki autorstwa Lipińskiej. - Dzisiaj, w moim odczuciu, "365 dni" to produkcja ukazująca patriarchalną, przemocową relację, męsko-damską, w której kobieta jest zależna, poddana i zniewolona - oceniła. Blanka Lipińska szybko ruszyła z odpowiedzią. "To, co powiedziała Ama, będzie odkrywcze dla osób, które: A) nie czytały wszystkich trzech książek, czyli nie znają historii B) czytały książkę, ale mają "syndrom ofiary" i mimo wszystko są team Massimo. Bo musicie wiedzieć (ci co nie czytali), że w kolejnych częściach nie ma już nic romantycznego w gwałtach Massimo. Jest tylko smutna, naga prawda o tym, jakim on jest potworem. Ale żeby to wiedzieć, musicie to przeczytać, bo filmy, jak dobrze wiemy, wiele wspólnego z książką nie mają" - pisała.
Lipińska dodała także, dlaczego nie mówiła o tym wcześniej. Jak się okazuje, chodziło jej o zysk. "Spójrzmy na temat z poziomu marketingowo/sprzedażowego. Gdybym zdradziła wam główną tajemnicę tej książki, to po co mielibyście ją kupić? A poza tym, wtedy nie byłaby ona tak "kontrowersyjna", głośno komentowana (...) A wiecie, co byłoby wtedy? Nie sprzedałaby się tak dobrze, a ja bym nie była tu, gdzie jestem" - skwitowała we wpisie na InstaStories Lipińska.
Wpis Blanki Lipińskiej trafił do Mai Staśko, która nie kryła swojego oburzenia. "Podważała scenę gwałtu i romantyzowała przemoc w swoich wypowiedziach w mediach głównego nurtu, które trafiały do setek tysięcy ludzi. To była jej promocja książki. Dziś przyznaje się, że robiła to dla kontrowersji i sprzedaży książki, która bez tego nie miałaby za wiele do zaoferowania. To prawda, książka jest źle napisana, ale to najmniejszy problem, gdy w grę wchodzi krzywdzenie osób doświadczających przemocy" - zaczęła w obszernym wpisie na Instagramie.
Maja Staśko odniosła się także do kwestii marketingowych i sprzedażowych, o których wspomniała autorka "365 dni". "Okazuje się, że Lipińska celowo dyskredytowała przemoc, by zrobić szum wokół książki i sprzedać ją lepiej. Wyznaje to z rozbawieniem. Szkoda, że zrobiła to kosztem osób po przemocy. Pieniądze okazały się ważniejsze niż życie, zdrowie i bezpieczeństwo ofiar przemocy, w tym gwałtów. Te wypowiedzi zrobiły mnóstwo złego dla osób doświadczających przemocy i pogłębiły ich krzywdę. Ale przynajmniej Lipińska jest "tu, gdzie jest". Szkoda, że kosztem ofiar" - skwitowała. ZOBACZ TEŻ: Maja Staśko pełna nadziei po głosowaniu ws. aborcji. "Osoby w ciąży przestaną bać się o swoje życie" [PLOTEK EXCLUSIVE]