Biuro prasowe księcia Harry'ego 17 maja poinformowało, że doszło do niebezpiecznego incydentu z udziałem Sussexów. Winą obarczają paparazzi, którzy ruszyli w pościg za parą tuż po tym, jak wzięli udział w evencie charytatywnym w Nowym Jorku. W samochodzie byli Harry, Meghan oraz jej matka. Według informacji "bezlitosny pościg" paparazzi za parą miał trwać blisko dwie godziny. W tym czasie miało dojść do kilku bardzo niebezpiecznych sytuacji drogowych. Do wszystkiego odniósł się taksówkarz, który wiózł gwiazdy.
Tuż po opuszczeniu ceremonii na księcia Harry'ego i Meghan Markle czekał tłum fotoreporterów. To właśnie wtedy miało dojść do pościgu. "Ten nieustanny pościg, trwający blisko dwie godziny, doprowadził do wielu groźnych kolizji z innymi kierowcami, pieszymi, a także dwoma funkcjonariuszami nowojorskiej policji" - czytamy w oświadczeniu biura prasowego księcia Harry'ego. W oficjalnym oświadczeniu departament policji w Nowym Jorku potwierdził, że dostał zgłoszenie o incydencie oraz że fotoreporterzy faktycznie mieli utrudniać przejazd Markle i Harry'ego. Jednak nikt nie zgłosił żadnych szkód. Nikogo też nie aresztowano.
Meghan Markle i książę Harry postanowili zmylić natrętnych paparazzi i skorzystać z nowojorskiej taksówki. The Washington Post udało się skontaktować z kierowcą, Sukhcharnem Singhem. Mężczyzna potwierdził, że przyjął przejazd czterech osób około godziny 23:00 czasu lokalnego. "Pogoń paparazzi" wspomina jednak zgoła inaczej niż książę i księżna. "Nie czułem się zagrożony. To trwało jakieś dziesięć minut. Pościgiem bym tego nie nazwał. Oni byli cisi. Zdawali się spłoszeni, ale to jest Nowy Jork, tu jest bezpiecznie". Taksówkarz odwiózł pasażerów na komisariat policji. Do sytuacji odniósł się także burmistrz Nowego Jorku, Eric Adams. Przyznał, że trudno mu uwierzyć, aby jakakolwiek zawrotnie szybki pościg mogła mieć miejsce na zatłoczonych ulicach Nowego Jorku choćby przez dziesięć minut, a co dopiero przez dwie godziny. Takie zachowanie byłoby w jego ocenie "szalenie niebezpieczne".
Cała ta sytuacja, którą opisali Sussexowie przypomina pewne tragiczne wydarzenie z przeszłości. 31 sierpnia 1997 roku to data, która mocno zapadła w pamięć Brytyjczykom i wielu osobom na świecie. Tego dnia doszło do tragicznego wypadku samochodowego w Paryżu, w wyniku którego, kilka godzin po przewiezieniu do szpitala, zmarła księżna Diana. Dodi Al-Fayed oraz wiozący parę kierowca ponieśli śmierć na miejscu. Byli oni ścigani przez paparazzi, którzy chcieli zrobić jak najlepsze zdjęcie byłej żonie następny tronu i jej nowemu partnerowi. Na przestrzeni lat wokół całego zdarzenia narodziło się wiele teorii spiskowych.