5 listopada do mediów dotarła wiadomość, że Aaron Carter, amerykański raper i brat Nicka Cartera z legendarnego boysbandu Backstreet Boys, nie żyje. Miał 34 lata, a jego ciało znaleziono w jego domu w Lancaster w Kalifornii. Teraz na jaw wychodzą szczegóły dotyczące śmierci muzyka.
Do tej pory nie podano oficjalnej przyczyny śmierci Aarona Cartera. Raper miał utonąć w wannie i aktualnie nic nie wskazuje na to, żeby były w to zamieszane osoby trzecie. Policjanci, którzy pojawili się na miejscu zdarzenia, jak podaje portal Page Six, podobno znaleźli w łazience piosenkarza wiele puszek ze sprężonym powietrzem, którym mógł się odurzać. Wdychanie sprężonego powietrza może doprowadzić między innymi do uduszenia, rozerwania płuc, zatrzymania krążenia, uszkodzenia wątroby, nerek czy mózgu.
Na tym jednak nie koniec, bo odnaleziono też opakowania z pigułkami na receptę. Nie wiadomo jeszcze czy to one przyczyniły się do śmierci 34-latka.
Carter w 2019 roku w programie "The Doctors" przyznał się, że jest uzależniony od "wdychania". To jego siostra Leslie Carter miała wciągnąć go w ten nałóg. 26-latka zmarła w 2012 roku, prawdopodobnie po przedawkowaniu leków na receptę (oficjalne przyczyny śmierci nie są znane).
Przypomnijmy, że ujawniono rozmowę dyspozytora, który przyjął informację o śmierci Aarona Cartera. Usłyszał wówczas "kobiecy krzyk". Więcej na ten temat przeczytasz TUTAJ.