W ostatnim czasie o amerykańskim raperze pisało się głównie w kontekście jego problemów zdrowotnych. Aaron Carter miał cierpieć na schizofrenię, depresję i nerwicę. W sobotę 5 listopada serwis TMZ poinformował, że 34-latek nie żyje.
Portal podaje, że piosenkarz został znaleziony martwy w sobotę w swoim domu w Lancaster w Kalifornii. TMZ powołuje się na źródła, według których policja miała otrzymać zgłoszenie o godzinie 11.00, że Carter utonął w wannie. Na miejscu pojawili się również detektywi z wydziału zabójstw. Na ten moment nie ma jednak żadnych informacji wskazujących, że 34-latek zginął przy udziale osób trzecich.
Aaron Carter zyskał sławę pod koniec lat 90. jako piosenkarz pop, wydając cztery albumy studyjne. Zaczynał w 1997 roku od debiutanckiego albumu. Sławę przyniosły mu takie utwory jak: „I Want Candy" czy „That’s How I Beat Shaq". Nie potrafił sobie poradzić z popularnością. Od 15. roku życia walczył z uzależnieniem od narkotyków. Swego czasu w programie "The Doctors" przyznał się do wspomnianych zaburzeń psychicznych. Miał również liczne problemy z prawem. W 2008 roku został aresztowany za posiadanie marihuany. Natomiast w 2017 roku został skazany na prace społeczne za jazdę pod wpływem alkoholu. Dwa lata później jego brat wystąpił do sądu o zakaz zbliżania się Aarona do niego i jego rodziny. Przypomnijmy, że bratem 34-latka był Nick Carter z legendarnego boysbandu Backstreet Boys. Grupa obecnie jest w trakcie trasie koncertowej. Niedawno odwiedziła Kraków.