Jerzy Stuhr udzielił pierwszego wywiadu po głośnej kolizji, którą spowodował pod wpływem alkoholu. Stwierdził, że nikomu nic nie zrobił i jest dobrej myśli. Do zdarzenia doszło 17 października na jednej z krakowskich ulic. Aktor, prowadząc leksusa, zahaczył o 44-letniego motocyklistę. Po przybyciu policyjnego patrolu okazało się, że 75-letni artysta miał w wydychanym powietrzu około 0,7 promila alkoholu. Zabrano mu prawo jazdy, a na miejsce przyjechała po niego żona.
Stuhr najprawdopodobniej w przyszłym tygodniu ma być przesłuchany w Prokuratorze Rejonowej dla Krakowa-Krowodrzy, jednak prokuratura chce dowiedzieć się, co na temat zdarzenia ma do powiedzenia poszkodowany 44-latek. Jak się okazało, motocyklista przedstawił inną wersję wydarzeń niż aktor. Ma mu sporo do zarzucenia.
ZOBACZ RÓWNIEŻ: Te gwiazdy wsiadły za kierownicę pod wpływem alkoholu. Mają się za co wstydzić
Krótko po tym, jak media obiegła wiadomość o kolizji spowodowanej przez Jerzego Stuhra, aktor wydał oświadczenie. Zareagował na doniesienia, że miał zbiec z miejsca zdarzenia. Podkreślił, że do tego nie doszło i zatrzymał się na prośbę poszkodowanego.
Bardzo żałuję i przepraszam, że wczoraj podjąłem tę najgorszą w moim życiu decyzję o prowadzeniu samochodu. Deklaruję pełną współpracę z organami powołanymi do wyjaśnienia wczorajszego incydentu. Jednocześnie chciałem zapewnić, że wbrew doniesieniom medialnym, nie zbiegłem z miejsca zdarzenia, lecz zatrzymałem się na życzenie jego uczestnika i razem oczekiwaliśmy na przyjazd policji - napisał Jerzy Stuhr.
"Fakt" dotarł do poszkodowanego motocyklisty, który przedstawił swoją wersję wydarzeń. Z jego słów wynika, że aktor po kolizji nie zamierzał się zatrzymywać. 44-latek na kasku miał wideorejestrator. Podkreślił, że nie przewrócił się motocyklem na jezdnię, ale i tak odczuł uderzenie.
Kończąc manewr skrętu, zauważyłem po swojej stronie czarny obiekt - pojazd. To były ułamki sekund, kiedy poczułem uderzenie na moim ciele. Usłyszałem ogromny huk. Poczułem się jakby w stanie nieważkości - wyznał Sławomir G. w rozmowie z "Faktem".
Po zderzeniu z motocyklistą aktor się nie zatrzymał, a Sławomir G. miał ruszyć za nim w pogoń. Z jego słów może wynikać, że aktor mógł być nieświadomy, że doszło do zderzenia i nie wiedział, że potrącił motocyklistę.
Po zejściu z motocykla użyłem wobec kierującego niecenzuralnego słowa "co ty, jesteś pierd***, potrąciłeś mnie i uciekasz?". Jak do niego podszedłem, to on miał otwartą szybę i na moje stwierdzenie powiedział coś w stylu "niemożliwe" - cytuje "Fakt".
Jak zeznał poszkodowany, aktor chciał zobaczyć jego obrażenia, ale motocyklista zaznaczył, że wzywa policję. Wówczas aktor miał podjąć kolejną próbę ucieczki:
Kiedy powiedziałem, że pokaże mu je policja i po nią dzwonię, on zaczął kontynuować ucieczkę. (...) Próbował we mnie wjechać, zepchnąć mnie. (...) On wtedy jechał buspasem, to było przed skrzyżowaniem z Karmelicką, kiedy buspas stawał się też pasem do skrętu w prawo dla innych aut. Zablokowałem mu możliwość dalszej jazdy pasem do skrętu w prawo. Sytuacja pozwoliła mi na ponowne zejście z motocykla i dzięki temu mogłem go powstrzymać przed ucieczką, używając na początku słów: "bandyto, przestań uciekać". Próbował cały czas dojeżdżać mi do nóg. Próbował wykorzystać każdą sekundę do ucieczki. Schował coś, co miał zainstalowane w okolicach lusterka wstecznego, domyślam się, że to był wideorejestrator - powiedział "Faktowi" 44-latek.
Poszkodowany motocyklista po zderzeniu z leksusem aktora pojechał karetką do szpitala na prześwietlenie lewej ręki. Na miejsce zderzenia przybył jego znajomy, który zabrał motocykl. Według słów znajomego 44-latka, Jerzy Stuhr miał przyznać się do wypicia "jednej, może dwóch butelek wina". Aktor został zapytany przez tabloid o to, czy odniesie się do słów poszkodowanego, jednak nie zdecydował się na udzielenie komentarza.