Kilka dni temu Marcin Wrona udał się do parku Lafayette w Waszyngtonie, gdzie protestował ogromny tłum Kubańczyków. Dziennikarzowi nie udało się jednak przeprowadzić relacji z wydarzenia, a do sieci trafiło nagranie z agresywnego zachowania demonstrantów wobec niego i operatora, który z nim był. Odezwaliśmy się więc do reportera z prośbą o opowiedzenie całej historii.
Cała sytuacja miała miejsce w czasie, kiedy Polska oraz 20 innych państw demokratycznych podpisali apel pod auspicjami Departamentu Stanu w sprawie przestrzegania praw człowieka na Kubie i wolności wyrażania poglądów. Ten temat właśnie miał poruszyć wieloletni korespondent TVN, Marcin Wrona, gdy wraz ze swoim operatorem udał się na trwający w Waszyngtonie protest.
Wiedziałem, że od paru dni przed Białym Domem gromadzą się kubańscy demonstranci, dlatego tam pojechaliśmy. Weszliśmy w środek tej demonstracji, która tam trwała - relacjonował dziennikarz w rozmowie z Plotkiem.
W pewnym momencie praca dziennikarza została przerwana przez jedną z osób.
Podszedł do mnie jeden z demonstrujących z megafonem i przez ten megafon zaczął bardzo głośno coś po hiszpańsku krzyczeć, praktycznie prosto do mikrofonu. Ja mu wyjaśniłem, że jak będzie się w ten sposób zachowywał, to de facto zaszkodzi sam sobie, bo nie będę w stanie zrobić relacji. On odszedł. Wyjaśnili mu inni demonstranci, że to, co robi, to jest działanie w zasadzie na ich szkodę. Myśmy się zresztą przesunęli od niego, żeby tam nie przeszkadzać - kontynuował dziennikarz.
Wraz z operatorem postanowił ustawić się w innym miejscu, by tam być już gotowym do wejścia na żywo do "Faktów po południu". Okazało się to jednak niemożliwe za sprawą pozostałych demonstrantów. Unieśli oni swoje transparenty tak wysoko, że nie było szansy na to, by pokazać ujęcie z wydarzenia. Marcin Wrona postanowił wtedy zareagować. Niedługo potem rozpoczęły się dramatyczne wydarzenia.
Mniej więcej minutę później tłum na nas ruszył, krzycząc coś po hiszpańsku, ja hiszpańskiego nie znam, i zaczęli nas po prostu wypychać z parku Lafayette przed Białym Domem. Ja byłem w kompletnym szoku - usłyszeliśmy.
Reporter postanowił wytłumaczyć demonstrantom, skąd pochodzi i jakie jest jego zadanie. Nie odniosło to zamierzonego skutku.
Starałem się im wytłumaczyć, kim jesteśmy, że jesteśmy z Polski, że jesteśmy tam po to, żeby mówić o ich proteście, mówić o tym, co jest dla nich ważne, a oni krzyczeli, pchali nas. My musieliśmy jeszcze zabrać statyw, który zostawiliśmy w innym miejscu parku Lafayette, prosząc rodzinę, która przyjechała na tę demonstrację, żeby nam go popilnowali. Wzięliśmy go. Wtedy już agresja tłumu była niewyobrażalna. To było sto, sto kilkadziesiąt osób, które po prostu na nasz ruszyły. W pewnym momencie zaczęli krzyczeć "assassino, assassino", to tyle, co zrozumiałem, czyli "zabójca, zabójca". Kompletnie nie wiem, o co im chodziło - mówił dalej Marcin Wrona.
Dziennikarz TVN powiedział, że kilku Kubańczyków starało się ochronić jego oraz operatora kamery i poprosiło, by czym prędzej opuścili to miejsce. Obaj więc ruszyli i musieli przejść przez grube i wysoko zawieszone łańcuchy. Tymczasem zachowanie tłumu było cały czas agresywne.
Ten tłum nas chciał tak popchnąć, żebyśmy się poprzewracali, szarpali cały czas sprzęt mojego operatora. W pewnym momencie zaczęli wylewać na nas wodę, rzucać w nas butelkami - wszystkim, co mieli pod rękami. Kilka kuksańców padło. Dzisiaj ze zdziwieniem znalazłem parę siniaków. Mój operator wczoraj mówił, że też znalazł jakieś siniaki na swoim ciele. To były takie emocje, że myśmy po prostu tego nie czuli, co się tam działo, tego, że jakieś ciosy padały - dowiedzieliśmy się.
Marcin Wrona i jego operator mieli szczęście. W pewnym momencie zobaczyli lokalny patrol policji, który próbował dowiedzieć się, co właściwie miało miejsce, jednak korespondent nie posiadał takiej wiedzy. Aczkolwiek mógł liczyć na pomoc funkcjonariuszy.
Z ich strony padło pytanie "Co się dzieje?". Ja odpowiedziałem "Nie wiem, nie mam zielonego pojęcia. Atakują nas". Ci policjanci ochronili nas swoimi rowerami, natychmiast wezwali posiłki, widząc, jak potężny i jak niebywale agresywny jest ten tłum. Zaczęli nas eskortować. Już później w dziesięciu policjantów, którzy rowerami nas ochraniali, przez mniej więcej trzy przecznice prowadzili nas, licząc na to, że ten tłum wreszcie odpuści, ale ci ludzie nie dawali za wygraną. Skończyło się na tym, że doprowadzili nas do radiowozu swojej dowódczyni , która musiała nas wywieźć stamtąd radiowozem - mówił w rozmowie z nami.
Nie ukrywał przy tym swojej wdzięczności za przeprowadzoną przez policjantów akcję.
Policja waszyngtońska zachowała się w genialny sposób i naprawdę czapki z głów przed tymi ludźmi. Ja w pewnym momencie w ich oczach zobaczyłem, powiem delikatnie, niepewność. Jak usłyszałem, jak wzywają posiłki, to wiedziałem, że naprawdę jest niewesoło - dodał Marcin Wrona.
W porządku w stosunku do korespondenta TVN zachowała się również redakcja jednego z największych niezależnych kubańskich portali informacyjnych - CiberCuba.
Dziennikarka tego portalu dotarła do mnie natychmiast, prosząc o to, żebyśmy wyjaśnili, co się stało, żebym ja im opowiedział, tak jak tobie opowiadam. Ona później strasznie przepraszała za to, co się wydarzyło - powiedział reporter.
Narodziło się kilka teorii na temat tego, czemu kubańscy protestujący zachowali się agresywnie wobec Marcina Wrony oraz jego operatora kamery.
Z moich źródeł dowiedziałem się, że wzięto nas za ekipę telewizyjną z kraju, który popiera reżim komunistyczny na Kubie. Paweł Żuchowski z RMF, ze swoich źródeł, dowiedział się, że część demonstrantów była przekonana, że jesteśmy pracownikami kubańskiej ambasady pod przykryciem dziennikarzy, żeby szpiegować - dowiedzieliśmy się.
Pojawiły się również fałszywe informacje, jakoby Marcin Wrona należy do grona wychwalających reżim Castro na Kubie.
W mediach społecznościowych Kubańczyków mieszkających w Stanach Zjednoczonych zaczęto rozpuszczać informację o tym, że moim głównym zajęciem jest wychwalanie reżimu Castro. To jest kompletną bzdurą. Ja jestem korespondentem polskiej telewizji w Stanach Zjednoczonych. O Kubie ostatni raz mówiłem wtedy, kiedy Fidel Castro umarł, relacjonując wiece, które odbywały się w Miami - tłumaczył korespondent.
Według też opinii niektórych tłumowi miała nie przypaść do gustu relacja prowadzona przez dziennikarza w parku Lafayette. Nie jest to prawda.
My nie zdążyliśmy stamtąd zrobić żadnej relacji, więc opowieści o tym, że się Kubańczykom nie spodobało to, co ja mówiłem, też są kompletną bzdurą i kłamstwem. Poza tym Kubańczycy przecież by nie zrozumieli, co ja mówię - podkreślał Marcin Wrona.
Nie jest wykluczone, że było to zamierzone działanie kogoś, kto chciał, by protestujące osoby przeciwne reżimowi zostały odebrane w negatywny sposób.
Być może ktoś świadomie tych ludzi podpuszczał, bo tam na pewno starają się zinfiltrować te demonstracje kubańskie - to nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości. Być może komuś po prostu zależało na tym, żeby w świat poszedł przekaz taki, że antykomunistyczni demonstranci atakują dziennikarzy - powiedział nam korespondent.
Atak ze strony protestujących Kubańczyków nie był jedynym tego typu zdarzeniem, z jakim miał do czynienia reporter. Wcześniej chociażby podobna sytuacja miała miejsce przy okazji demonstracji Black Lives Matter. Wtedy jednak skala wszystkiego była o wiele mniejsza.
To nie jest pierwszy raz, kiedy ja się spotkałem z wrogością na jakiejś demonstracji. Rok temu zostaliśmy zaatakowani na demonstracji Black Lives Matter z moim operatorem. Tylko to była o wiele mniejsza demonstracja i gdzieś po przecznicy pchania nas i krzyczenia na nas ci ludzie odpuścili. Natomiast tutaj ta demonstracja była wielotysięczna i emocje były inne - zaznaczył Marcin Wrona.
Dodał przy tym, że takie sytuacje są w końcu wpisane w zawód dziennikarza.
Na sytuację zareagował ambasador Polski w Stanach Zjednoczonych, Piotr Wilczek. Na jego koncie twitterowym pojawił się wpis.
Rozmawiałem dzisiaj z Center for Free Cuba na temat bezprecedensowego ataku na polskiego dziennikarza, Marcina Wronę, podczas odbywających się w tym tygodniu demonstracji #FreeKuba (Wolna Kuba - dop. red.) - czytamy.
Wyraził również nadzieję, że nieporozumienie zostanie wyjaśnione, a stosowne oświadczenie pojawi się w najbliższym czasie.