Ksiądz Mariusz G. przebywa aktualnie na Ukrainie jako misjonarz. Tam odnalazła go dziennikarka TVP. I tam też namówiła go, podając się za doktorantkę, do rozmowy. Ojciec zmarłego na plebanii na Junikowie noworodka bez zahamowań opowiedział o swojej przeszłości:
Jestem dzikusem, lubię takie ekstremalne klimaty.
Materiał pokazała we wtorek telewizyjna "Jedynka" w programie Tomasza Sekielskiego "Po prostu".
Tragedia wydarzyła się w lutym 2011 roku. To wtedy w mieszkaniu ks. Mariusza G. w parafii pw. Andrzeja Boboli na poznańskim Junikowie rozpoczął się poród jego dziecka. Kim była matka? Dziewczyną, którą poznał na rekolekcjach. Gdy zaczęła odczuwać skurcze, on poszedł do swojego pokoju i słuchał muzyki. Rano obudziły go krzyki. Kobieta prosiła, aby wezwał karetkę, bo krwawiła. Ksiądz nie zareagował, a dziecko zmarło.
Sprawa została umorzona. Prokuratura oparła się na opinii doktora Krzysztofa Kordela, który uznał, że szanse na uratowanie noworodka w szpitalu byłyby nikłe, bo dziecko miało mieć węzeł pępowiny. Co się stało z księdzem? Poznańska kuria najpierw przeniosła go do klasztoru pod Ostrowem Wlkp., a potem wysłała na Wschód.
Tam właśnie, w Pnikucie na Ukrainie, odnalazła go dziennikarka TVP1. Podała się za doktorantkę zbierającą materiały na temat duszpasterstwa na Wschodzie, nakłoniła kapłana do szczerej rozmowy, którą nagrała, używając ukrytej kamery.
Kiedy zadzwoniłaś do mnie po raz pierwszy, to wiedziałem, że to nie jest przypadek. Ja jestem światełko i wiedziałem, że musimy się spotkać - mówił bez ogródek ksiądz Mariusz G. do dziennikarki. - Zacząłem nadużywać alkoholu. Całą szkołę średnią przepiłem. Alkohol mi nie starczył. Musiałem brać inne środki, narkotyki. Byłem uwikłany w sprawy seksualne. Pan Bóg mnie z tego wyciągnął - zwierzył się.
To nie była żadna wielka miłość - tak podsumował swój romans z Agnieszką, który zakończył się tragicznym porodem na junikowskiej plebanii.
W głosie ani w wypowiedziach księdza nie można było dostrzec najmniejszej skruchy czy poczucia winy. Za to beztrosko planuje swoją przyszłość:
Jestem drugi rok na Ukrainie. Potem będę tu proboszczem, aż wreszcie wyjadę gdzieś na Wschód. Lubię ekstremalne klimaty. Jestem dzikusem.
Dziennikarce udało się, mimo początkowych trudności, umówić z księdzem Mariuszem G. po raz drugi, w pokoju hotelowym w Przemyślu. Tym razem jednak dziennikarka zdradziła, kim naprawdę jest. Ksiądz od razu przerwał spotkanie i opuścił pokój hotelowy. Na drugi dzień ekipa TVP pojechała na Ukrainę, by ponownie nagrać księdza, już jawnie. Mariusz G. nie zgodził się na rozmowę i uciekł do kościoła. Głos w sprawie zabiera lokalny watażka Wiktor. Krzyczał i groził dziennikarce:
Wyłączyć kamerę. Czego wy tu szukacie? To wszystko, to jest g... w stogu siana. Zmarłe dziecko to jest g... w stogu siana? - spytała na koniec dziennikarka.
Saw
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!