Jan Englert żegna się z posadą dyrektora artystycznego w Teatrze Narodowym w Warszawie. Na koniec tej przygody postanowił wystawić "Hamleta" Williama Szekspira. Zaangażował do projektu żonę oraz córkę, co spotkało się z ogromnym oburzeniem. "Tata reżyseruje, córka gra Ofelię. Oczywiście jest jeszcze mama", "Skrajny nepotyzm nie przystoi takiej instytucji. To jest po prostu brak wyczucia i uczciwości. Miejsce 'familijnych spektakli' jest w przestrzeni teatrów prywatnych. Cóż, pozostaje wielki niesmak" - czytaliśmy w sekcji komentarzy na profilu Teatru Narodowego w Warszawie na Facebooku. Teraz głos zabrała córka Jana Englerta i Beaty Ścibakówny.
Helena Englert wystąpiła ostatnio w talk-show "Mellina". Format prowadzony jest przez Marcina Mellera. Dziennikarz zapytał aktorkę o to, dlaczego przyjęła propozycję taty. Miała wątpliwości. - Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że to jest bardzo ryzykowne zagranie. Po pierwsze, nigdy wcześniej, a padały takie propozycje nie tylko ze strony taty, ale różnych reżyserów, którzy chcieli pracować w Narodowym, żeby mnie zatrudnić, ja się nie zgadzałam. Właśnie po to, żeby nie wywiązała się z tego taka małostkowa afera, jak ta, która dzieje się teraz - powiedziała w programie. Helena Englert przyznała wprost. - To jest nepotyzm - padło z jej ust.
W dalszej części swojej wypowiedzi Helena Englert odniosła się do możliwości współpracy z tatą. Jej zdaniem cała sytuacja jest symboliczna. - Mam być może ostatnią możliwość, żeby pracować z tatą. Mój tata jest w eleganckim wieku. Ja bym też chciała mieć możliwość czegoś się od niego nauczyć, a wydaje mi się, że zatrudnienie w spektaklu dwójki bardzo młodych aktorów i również zatrudnienie swojej córki jest bardzo symbolicznym przekazaniem pałeczki i nie musi być odczytywane jako ostatni krzyk kumoterstwa, a raczej pierwszy krzyk idącego nowego pokolenia - przekazała córka Jana Englerta w rozmowie z Marcinem Mellerem.