Jak często bywa w przypadku satyryków, życie Stanisława Tyma często przypominało nie komedię, a dramat. Nie brakowało w nim też co prawda iście barejowskich przypadków i pomyłek. Kilkukrotne relegowanie ze studiów za brak postępów, przypadkowe przyjęcie do szkoły teatralnej - tylko po to, by po dwóch latach usłyszeć, że na aktora się nie nadaje. Następnie uśmiech losu i błyskotliwa kariera oraz kultowe role, które Polacy dobrze znają. Nie wszyscy wiedzą jednak o tragediach, których doświadczył w życiu Stanisław Tym. Śmierć żony, a także własna ciężka choroba, na wyjście z której lekarze dawali artyście zaledwie trzy proc. szans. Mimo to Stanisław Tym nie stracił poczucia humoru, którym nadal błyszczy - dziś już nie na ekranach, a w prasowych felietonach.
"Znamy się mało... więc może ja bym powiedział parę słów o sobie najpierw. Urodziłem się... urodziłem się w Małkini, w 1937 roku, w lipcu. Znaczy, w połowie lipca... właściwie w drugiej połowie lipca, właściwie... dokładnie 17 lipca. No... to tyle może o sobie - na początek... Czy są jakieś pytania?" - takim słowami zwraca się do uczestników tytułowego "Rejsu" Marka Piwowskiego kaowiec grany przez Stanisława Tyma. Aktor podaje tu swoje prawdziwe miejsce i datę urodzenia. Stoi za nimi pierwszy z licznych w jego życiu przypadków. Rodzice Stanisława mieszkali w Warszawie, ale jego matka wierząc, że rodzić ma dopiero w sierpniu, w lipcu wybrała się na wakacje nad Bug. I to właśnie tam przyszedł na świat chłopiec.
Urodziłem się wcześniej i kiedy tata przyjechał, żeby zabrać mamę na poród do Warszawy, synek już czekał na tatusia. Tak, tak. Moje dzieciństwo przypadło na okupację i 63 dni Powstania Warszawskiego. A później byłem świadkiem wyzwalania Polski przez Armię Czerwoną i 1. Armię Ludowego Wojska Polskiego. Wtedy również widziałem okropne rzeczy. Wszystko było nienormalne. Na szczęście trafili mi się bardzo porządni dziadkowie i rodzice - wspominał Stanisław Tym w wywiadzie dla "Wysokich Obcasów".
Niewiele brakowało, aby Stanisław Tym wcale aktorem nie został. W młodości nie wiązał bowiem swojej przyszłości z filmem czy teatrem, a z bardziej ścisłymi dziedzinami. Studiował chemię na Politechnice Warszawskiej i przetwórstwo na SGGW. Szybko jednak okazało się, że z wkuwaniem naukowych formułek nie jest mu po drodze. Grono pedagogiczne nie było zachwycone jego brakiem postępów w nauce i relegowało niepokornego studenta z uczelni. Ten, niezniechęcony, za rok znów złożył papiery. Dostał się, po czym sytuacja się powtórzyła. Po tym, jak wyrzucono go z SGGW, Tym postanowił zrobić sobie przerwę z karierą studenta. Zatrudnił się w klubie Stodoła jako bramkarz i szatniarz. Pewnego wieczoru dawno niewidziany kolega zjawił się bez biletu. Uprosił Stanisława, by mimo to go wpuścił, a w zamian dał mu bezcenną, jak się wkrótce okazało radę - powiedział, że ma świetne zadatki na aktora. "Jesteś pięknym, wysokim chłopakiem, masz wspaniałe włosy!". Jak się wkrótce okazało, Stanisław Tym miał też niezaprzeczalny talent, a także dużo szczęścia.
Na egzamin na wydział aktorski Stanisław Tym poszedł bez większych nadziei. Naprędce nauczył się wiersza ze znalezionego na korytarzu tomiku Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Padło na "Śmierć braciszka", bo to właśnie ten utwór był najkrótszy. Komisja była zachwycona recytacją i ku własnemu zaskoczeniu wkrótce Tym zobaczył swoje nazwisko na liście przyjętych na wydział. Niestety, tu jego szczęście się póki co wyczerpało - po dwóch latach powtórzyła się znana z poprzednich studiów historia. "Jeszcze pan sobie zdąży ułożyć życie" - miał powiedzieć dziekan do Stanisława, relegując go z uczelni.
Studenckie perypetie zaowocowały nerwicą, z którą Stanisław Tym zmagał się przez 12 lat. Aktorstwa jednak nie porzucił. Najpierw działał w STS-ie, gdzie zachwycano się zarówno jego tekstami, jak grą aktorską. Następnie przyszedł czas na debiut filmowy - tu znów do Tyma uśmiechnęło się szczęście. Drobną rolę w komedii Bronisława Broka "Cafe pod Minogą" młody aktor dostał znów - a jakże - przez przypadek.
W czasie kręcenia zdjęć na rynku Starego Miasta w jakiejś przerwie technicznej fotosista poprosił aktorów do zdjęcia. Na środku była barykada. Zgromadził przy niej wszystkich – a w tym filmie grała ówczesna czołówka, absolutny top. Postawił ich przy kotle z zupą, dał im menażki i kazał ustawić się w kolejce do kotła. Zorientował się jednak, że nie ma kto tej zupy nalewać. Rozejrzał się wkoło i zobaczył mnie. "Chodź tu chłopcze, stań z tą chochlą". Dymsza podstawił mi menażkę. To zdjęcie ukazało się później bodajże w "Filmie". Stoją obok siebie największe nazwiska tamtych lat, ja w samym środku, a podpis pod zdjęciem głosi: "Takiego zgromadzenia najlepszych aktorów komediowych jeszcze nie było". Trzeba mieć w życiu szczęście - wspominał aktor w jednym z wywiadów.
Niezbyt szczęśliwym przypadkiem Stanisław Tym dostał jedną z najbardziej kultowych ról - wspomnianego wcześniej kaowca w "Rejsie". Pierwotnie miał go zagrać Bogumił Kobiela, jednak tuż przez rozpoczęciem zdjęć wydarzyła się tragedia - aktor zginął w wypadku samochodowym. Kaowiec ma więc twarz Stanisława Tyma, podobnie jak przybijający pieczątki urzędnik w filmie "Poszukiwany, poszukiwana" Stanisława Barei. To właśnie od tej produkcji rozpoczęła się współpraca aktora z kultowym reżyserem czasów PRL-u.
Za sprawą współpracy ze Stanisławem Bareją kariera Tyma błyskawicznie nabrała tempa. Aktor wcielił się w kultowe role, m.in. Zenka w "Nie ma róży bez ognia" czy Ryszarda Ochódzkiego w "Misiu" Barei. Ale Stanisław Tym nie tylko grał w filmach, był też autorem lub współautorem ich scenariuszy. Współpraca z Bareją nie zawsze była jednak usłana różami. Przy kręceniu "Bruneta wieczorową porą" dwóch Stanisławów śmiertelnie się pokłóciło. Do dziś nie wiadomo o co, ale efekt był taki, że w napisach końcowych Tym swoje nazwisko zastąpił pseudonimem Andrzej Kill. Panowie wkrótce się pogodzili - na szczęście, bo bez Stanisława Tyma w roli Ryszarda Ochódzkiego nie sposób wyobrazić sobie dziś filmów, takich jak "Miś" czy "Rozmowy kontrolowane".
W najbardziej znanej komedii Stanisława Barei zagrała też ówczesna żona Stanisława Tyma. Anna Kokozow Tym z zawodu była scenografką związaną między innymi z Teatrem Dramatycznym w Elblągu. W "Misiu" wystąpiła w jednej z kultowych scen w samolocie. Para stanowiła przez lata zgrany duet, niestety ich małżeństwo nie przetrwało próby czasu. Rozwód nie przeszkodził jednak Stanisławowi Tymowi ofiarnie pielęgnować byłej żony wówczas, kiedy kobieta ciężko zachorowała. Niedawno Anna Tym zmarła, o czym poinformowała pogrążona w żałobie rodzina.
Ciężka choroba dotknęła też Stanisława Tyma. W 2008 roku u artysty zdiagnozowano nowotwór żołądka. Lekarze szanse na powrót do zdrowia oszacowali na zaledwie trzy procent. Aktor przeszedł ciężką operację przewodu pokarmowego, resekcję żołądka, ale wyzdrowiał.
Miałem trzy procent szans na przeżycie. Ale te trzy miałem. Wycięli mi żołądek i zrobili nowy z jelita cienkiego. Siedemnaście lat już z nim żyję - opowiadał po latach. Najważniejsze to się nie dać. Nie wiem dokładnie, co to znaczy, ale wiem, że można to zrobić. Nie przejmować się, nie powracać do choroby, nie przeżywać jej stale na nowo - dodawał Stanisław Tym.
Stanisław Tym, pomimo przeciwności losu, nie stracił dystansu do siebie i rzeczywistości. A także wrodzonego poczucia humoru. W 2007 roku dał mu wyraz, stając po drugiej stronie kamery - jako reżyser - w kontynuacji kultowego "Misia", komedii "Ryś". Na ekranie Stanisława Tyma mogliśmy po raz ostatni oglądać w 2021 roku. Ale artysta ma na koncie też inne osiągnięcia. To właśnie on napisał słynne oscarowe przemówienie Andrzeja Wajdy.
Widząc go po raz pierwszy, byłem pewny, że wyrośnie na wspaniałego znawcę ludzkiej duszy. Bo trudno sobie wyobrazić równie zdumiewającą demonstrację czegoś tak absurdalnego i niezwykłego. Tuż przed wyjazdem po odbiór Oscara natknąłem się na niego w Teatrze Powszechnym. Powiedział mi, że ma dla mnie przemówienie, ale z braku czasu mi go nie przedstawi. Poprosiłem, żeby zdradził mi choć pierwsze zdanie. Niech pan zacznie: "Będę mówił po polsku, ponieważ myślę po polsku". Podziękowałem mu. I właśnie to zdanie spodobało się najbardziej uczestnikom ceremonii w Los Angeles - opowiadał w rozmowie z "Rzeczpospolitą" Andrzej Wajda.
Stanisław Tym jest też autorem wielu felietonów. W drugiej połowie lat 90. pisał dla tygodnika "Wprost", dziennika "Rzeczpospolita", obecnie jest stałym felietonistą "Polityki". Tworzy z dala od Warszawy - jeszcze połowie lat 70. wyprowadził się na Suwalszczyznę. Mieszka w samodzielnie wyremontowanym domu, hoduje kury i warzywa, opiekuje się uratowanymi przez bezdomnością psami. Jest wegetarianinem. - Nie manifestuję tego publicznie i nie robię z tego problemu. Sam sobie gotuję, np. duszone warzywa. Dodaję usmażone pieczarki, śmietanę albo topiony serek i ostrą paprykę. Wychodzi z tego pyszny warzywny gulasz. I zawsze gotuję ziemniaki w mundurkach, bo są smaczniejsze niż te obrane - opowiadał w magazynie "Trendy". O życiu prywatnym Stanislawa Tyma nie dowiemy się z jego felietonów. Komentują one za to, w cyniczny, nie pozbawiony humoru sposób polską rzeczywistość i scenę polityczną.
- Jak się jest takim pesymistą jak ja, to można się tylko śmiać - wyznał Stanisław Tym w jednym z wywiadów.