Dawid Kubacki lada moment rozpoczyna nowy sezon narciarski. Przypomnijmy, że po tym, jak niespełna dwa lata temu ukochana skoczka trafiła do szpitala w ciężkim stanie z powodu problemów kardiologicznych, jego fani wstrzymali oddech, a on później zrezygnował z uczestnictwa w zawodach w Vikersund, aby opiekować się chorą żoną. Nic dziwnego, że od tego czasu regularnie pytany jest o jej stan zdrowia. W nowym wywiadzie nie uciekał od tego wątku. Co słychać o Marty?
Dawid Kubacki promuje już nowy sezon narciarski. W nowym wywiadzie dla WP SportoweFakty przyznał, że czuje, że po wszystkich perturbacjach prywatnych i ostatnim słabym sezonie, dobrze skacze i nie może narzekać na technikę. Wrócił do takiego systemu pracy, który w przeszłości zdawał u niego egzamin. - Plan, jaki mieliśmy na przygotowania do tej zimy, sprawdza się. Nie lubię być przesadnym optymistą, ale jestem spokojny. Mam bazę do dobrego wejścia w sezon - powiedział. Nie obyło się też bez pytań o zdrowie Marty Kubackiej. Przypomnijmy, że kobieta żyje z rozrusznikiem serca. - Już poprzedniej zimy wszystko sobie poukładaliśmy tak, że mogłem jechać na konkursy ze spokojną głową. Teraz jesteśmy jeszcze bogatsi o doświadczenia z poprzedniej zimy. Wszystko mamy zadbane, żona czuje się dobrze, funkcjonujemy normalnie i wiem, że mogę jechać na konkursy o nic się nie martwiąc - wyjaśnił Dawid Kubacki.
Swego czasu Dawid Kubacki dokładnie opowiedział o schorzeniu swojej żony. - To jest problem nawet nie tyle z samym sercem, co ze sterowaniem tego serca, z jego pracą. To się nazywa syndrom long QT, czyli to jest wydłużona faza QT pracy serca i człowiek z tym żyje przez lata, tak jak Marta z tym żyła przez 31 lat, nie wiedząc, że to ma, a nagle robi się dramatycznie. Podobno to jest najczęstsza na świecie przyczyna nagłych zgonów. Bo ktoś o tym nie wie i nagle go to tak atakuje, że jest koniec - powiedział sportowiec dla sport.pl. W przypadku jego żony schorzenie - aż do stanu krytycznego - nie dawało znać. Nikt nie podejrzewał, że kobieta żyje z wadą serca. Na szczęście tamtego dnia, gdy trafiła do szpitala, nie była w domu sama. Początkowy plan był inny. - Z Martą i dziećmi miała być moja mama, ale wujkowie dali znać, że oni przyjadą, bo tak im się wszystko poukładało, że mają czas, żeby Martę i dziewczynki odwiedzić. Serce Marty stanęło o godz. 9.05, a gdyby w naszym domu byli wtedy nie wujkowie, tylko mama, to mama poszłaby na mszę o godz. 9, wróciłaby dopiero po godzinie i wiadomo, co by było... - dodał Dawid.