"Dzień dobry, cześć i czołem! Pytacie, skąd się wziąłem?! Jestem Wesoły Romek! Mam na przedmieściu domek, a w domku wodę, światło, gaz! Powtarzam zatem jeszcze raz: jestem Wesoły Romek! Mam..." - tę piosenkę, powtarzaną jak mantrę, zna każdy, kto choć raz widział film "Miś" Stanisława Barei. Możliwe nawet, że znają ja ci, którzy filmu nie widzieli - postać "Wesołego Romka" na dobre zagościła w polskiej wyobraźni zbiorowej. Jeden z najweselszych bohaterów "Misia" odegrany został przez Zbigniewa Bartosiewicza - naturszczyka, którego życiowa historia jest nieco mniej kolorowa, niż postać z "Misia".
Zbigniew Bartosiewicz urodził się w 1930 roku, a zanim pojawił się na ekranie, imał się wielu zajęć. W 1951 roku kończył szkołę lotniczą, kolejno pracował jako dziennikarz, akwizytor, a nawet remontował mieszkania. Choć nie miał wykształcenia aktorskiego, nie przeszkodziło mu to w zrobieniu kariery. W 1979 roku zadebiutował w "Antykach" Krzysztofa Wojciechowskiego, a dwa lata później mogliśmy oglądać go w filmach "Róg Brzeskiej i Capri" oraz "Miś". Po słynnej kreacji "Wesołego Romka" pojawił się jeszcze w: "Krzyku", "Snach i marzeniach" u boku Violetty Villas i "Alabamie". "Miał talent. Był moczymordą, ale nie sposób go było nie lubić" - stwierdził po latach reżyser Krzysztof Wojciechowski, cytowany przez portal onet.pl. Co ciekawe, rola w "Misiu" miała początkowo trafić do Krzysztofa Kościa. Ten jednak jej nie czuł i zaproponował ją właśnie Bartosiewiczowi, którego poznał z pracy nad innym filmem.
Spotkałem Agnieszkę Arnold, która w "Misiu" była drugim reżyserem i zaproponowała mi rolę Wesołego Romka. Ucieszyłem się, przez kilka dni jakoś próbowałem, ale w ogóle mi to nie pasowało. Zaproponowałem tę rolę Zbyszkowi, a on złapał w lot. I tak stał się znany na całą Polskę
- wspominał.
Bartosiewicz po wystąpieniu w zaledwie kilku produkcjach zniknął z przestrzeni publicznej i przez 13 lat nigdzie nie występował. W 1997 roku zagrał ostatnią rolę w "Historii o proroku Eliaszu z Wierszalina", a niedługo później - 22 maja tego samego roku - zmarł w niecodziennych okolicznościach. Będąc na klatce schodowej, dostał padaczki alkoholowej. Miał 67 lat. "Nie był groszolubem. Takich jak on dzisiaj już nie ma. Bardzo mi go brakuje" - wspominał po latach Krzysztof Kość.