Nie wiadomo na 100 procent, kiedy urodził się Jan Himilsbach. Stało się to najprawdopodobniej między 1 a 3 maja 1931 roku w Mińsku Mazowieckim, choć niektóre źródła wskazują, że przyszedł na świat 31 listopada 1931 roku (a jak wiadomo, miesiąc ten ma tylko 30 dni...). Informacje o pochodzeniu aktora też są niejasne. "Super Express" wskazuje, że sam artysta twierdził, iż jako żydowskie dziecko przeżył wojnę, ukrywając się na cmentarzu. Ale czy to prawda? Życiorys Himilsbacha obfituje w niejasności i sprzeczności, które aktor sam tworzył. Udzielił około 700 wywiadów, często opowiadając siebie na nowo.
Bez względu na to, co mówił sam Himilsbach, można stwierdzić, że najprawdopodobniej wychowywał się w biednej rodzinie, a jego młodość była trudna. Istnieje akt chrztu, z którego wynika, że przyjął ten sakrament w 1943 roku. W wieku 16 lat trafił do więzienia, a następnie do zakładu poprawczego w Szubinie, gdzie uczył się obróbki kamienia. Za dobre sprawowanie został oddelegowany do kamieniołomów w Strzegomiu i tam doskonalił umiejętności kamieniarskie.
Przed rozpoczęciem kariery artystycznej Himilsbach pracował jako grabarz, górnik, piekarz, ślusarz i palacz kotłowy na statkach. Był członkiem Stronnictwa Demokratycznego i uczył się na Uniwersyteckim Studium Przygotowawczym oraz w Wieczorowym Uniwersytecie Marksizmu-Leninizmu w Warszawie. Od 1956 roku pracował jako kamieniarz na warszawskich Powązkach. Był inicjatorem uzyskania miejsca na cmentarzu dla Marka Hłaski i wykuł napis na jego nagrobku.
Himilsbach był w czasach PRL-u elementem warszawskiego folkloru. Znajomości miał właściwie w każdym środowisku, a jego anegdot z zapartym tchem słuchali zarówno szanowani intelektualiści, jak i zwykli robotnicy. Często można było go zauważyć z butelką alkoholu, wałęsającego się po Nowym Świecie. Himilsbach był znany ze swojego osobliwego stylu życia, słabości do napojów wyskokowych i dosadnych wypowiedzi. Portal kultura.gazeta.pl pisze, że często sypiał u znajomych, ponieważ nie miał stałego miejsca mieszkania. Wiążę się z tym pewna anegdota, którą opisał Ryszard Abraham, przytaczając słowa pisarza Leszka Płażewskiego.
Przez pewien czas korzystał z kąta u mnie. Mojej babci, która miała 80 lat, podziękował kiedyś za gościnę, mówiąc: 'Jak ci zrobię grób, to będziesz miała w nim jak w niebie'. Przy innej okazji Płażewski pochwalił mu się, że właśnie kupił materiał na garnitur i zamierza jeszcze sprawić sobie nową wspaniałą pidżamę. To słowo wywołało u Himilsbacha falę traumatycznych wspomnień. - Raz jeden miałem pidżamę - opowiadał. - Nie ma, k*a, dziadu, gorszej rzeczy niż pidżama. Normalnie jest tak. Popijesz sobie, padniesz i zapomnisz o wszystkim. Potem wstajesz rano i zaraz możesz iść dalej. Raz jeden w życiu napiłem się w pidżamie. Następnego dnia rano wyszedłem na ulicę ubrany tylko w pasiastą pidżamę.
Nie jest jasne, które anegdoty Himilsbacha mają zakorzenienie w faktach, ale trzeba przyznać, że były ciekawe. W otoczeniu Jana zawsze działy się wyjątkowe rzeczy. Aktor sam z resztą do tego doprowadzał. Portal kultura.onet.pl pisze, że według świadka Himilsbacha, Romana Śliwonika, pierwsze wesele aktora było "jednym z najdziwniejszych, jakie kiedykolwiek widział".
Goście przyjechali z Pragi na platformie towarowej zaprzężonej w dwa wielkie konie. Uroczystość odbyła się na Starym Mieście, w pracowni zaprzyjaźnionego artysty, który malował na szkle. Panna młoda była według opowieści jedyną kobietą na przyjęciu, a otaczał ją tłum pijanych mężczyzn. Weselne szaleństwo zakończyło się awanturą, która wybuchła, gdy prace artysty, u którego odbywała się impreza, zsunęły się na podłogę, a wszyscy mężczyźni, obnażeni od pasa w górę, kontynuowali taniec wśród odłamków szkła.
Jan Himilsbach opowiadał również, w jaki sposób jego ukochana próbowała walczyć z jego uzależnieniem od alkoholu. Barbara zorganizowała mu podobno odwyk, zamykając go w mieszkaniu z prowiantem i papierosami. Himilsbach miał się skupić na pisaniu, ale nic z tego nie wyszło. Jego koledzy, zaniepokojeni nieobecnością Jana na ulicach Warszawy, odwiedzili go, dostarczając mu alkohol. Himilsbach pił przez zamknięte drzwi, wykorzystując w tym celu wizjer. Podobno wykręcił przeszkodę i przełożył przez dziurę rurkę, dzięki czemu mógł się delektować ukochanym napojem.
Jan Himilsbach zasłynął m.in. jako filmowy śpiewak Józiu z "Rejsu". Po premierze kultowego dziś filmu ojciec mężczyzny wyraził swoje niezadowolenie, stwierdzając, że ta produkcja to "zbiór wariatów latających po ekranie". Tak przynajmniej twierdził w jednej ze swoich anegdot Jan. Na planie "Rejsu" Himilsbach zaprzyjaźnił się z aktorem Zdzisławem Maklakiewiczem. Razem zagrali łącznie w trzech filmach: "Rejsie", "Wniebowziętych" i "Jak to się robi". Andrzej Kondratiuk opisał ich relację jako "ucieszne przygody wesołych ludzi, którzy bawią się życiem".
Podobno, gdy Himilsbachowi zaproponowano rolę w hollywoodzkim filmie, zdecydowanie odmówił w charakterystyczny dla siebie sposób. Warunkiem udziału w produkcji było nauczenie się języka angielskiego.
Jeszcze się okaże, że jednak nie będę im pasował do tego filmu... I zostanę z tym angielskim jak ch*j
- powiedział Jan.
Aktor zmarł 12 listopada 1988 roku w Warszawie w wieku 58 lat, ale nawet po śmierci potrafił spłatać ludziom figla. Portal deon.pl pisze, że jeszcze za jego życia matka malarki Krystyny Cierniak-Morgenstern stwierdziła, że nie chciałaby nawet leżeć obok niego na cmentarzu, bo "cały alkohol by na nią spłynął". Pogrzeb Himilsbacha odbył się na Cmentarzu Północnym w Warszawie i był momentem zarówno smutnym, jak i zabawnym. Okazało się bowiem, że Jan Himilsbach spoczął właśnie obok matki Krystyny Cierniak-Morgenstern.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!