Wydawałoby się, że panowie pracujący w Kanale Sportowym są poważnymi ludźmi, którym kręcenie dramy jest obce. Nic bardziej mylnego. Początek dziwnej atmosfery wokół popularnego na YouTubie kanału zapoczątkowało odejście Krzysztofa Stanowskiego, którego jedna ze spółek jest jednym z udziałowców Kanału Sportowego. Teraz wzajemne oskarżenia i komunikacja między nim a np. Mateuszem Borkiem przypomina piaskownicę i zachowanie celebrytek, które kochają robić wokół siebie szum, choć nie mają nic innego do zaoferowania.
Nie widać końca zamieszania wokół Kanału Sportowego. Teraz Mateusz Borek ostatecznie postawił kropkę nad i i udowodnił, że Krzysztof Stanowski nie rozstał się z nimi w zgodzie. Podczas ostatniej rozmowy dziennikarze nie szczędzili pod adresem kolegi gorzkich słów, nie mogąc przestać o nim mówić. Najbardziej ostry okazał się Mateusz Borek. Dał wyraz temu, że nie podoba mu się, że dziennikarz zdradza tajemnice firmy.
Kim dla Kanału Sportowego jest dzisiaj Krzysztof Stanowski, żebyśmy kilkadziesiąt minut o nim rozmawiali? Rozmowa o biznesie z Krzyśkiem jest na poziomie podstawówki, bo Krzysiek Stanowski dzisiaj publikuje na swoim kanale WhatsAppowym, że we wtorek sprzedaje udziały. (...) Ja znowu się mogę zapytać, kto go upoważnił do takiej informacji. To są sprawy spółkowe - wyznał rozżalony Mateusz Borek
Swoje trzy grosze wtrącił też Tomasz Smokowski. Przypomniał jeden z ostatnich wpisów Stanowskiego, który chwalił się, że większość najpopularniejszych materiałów Kanału Sportowego to produkcje, w których uczestniczył. - Krzysiek uznał, że jest większy od nas, jest większy od całej siedziby. Jest tak duży, że nie ma tlenu dla wszystkich, więc w takim wypadku niech idzie w swoją stronę. Małżeństwa też czasami się rozpadają - podsumował.
Nie trzeba było długo czekać, by odpalił się sam obgadywany Krzysztof Stanowski. Wprawdzie nie napisał wprost, o co mu chodzi, ale w tej sytuacji jego komentarz wydaje się być wymowny. "Kłamanie na mój temat jest o tyle obarczone ryzykiem, że zawsze mogę powiedzieć prawdę" - zagroził na serwisie X (dawniej Twitter). Strach się bać?