"Gitan" i "Seul" to utwory, którymi Garou podbił Polskę. Minęło już ponad 20 lat, kiedy kanadyjski wokalista rozkochał w sobie Polki - jego lekko zachrypnięty głos można było usłyszeć w każdej stacji radiowej. Zanim jednak podbił Polskę, przeżył koszmarny wypadek samochodowy.
Pierre Garand, bo tak brzmi prawdziwe imię i nazwisko muzyka, w maju 2001 roku stracił panowanie nad swoim Ferrari. Jak twierdzi, w momencie, w którym samochód wyleciał z drogi, przed jego oczami przeleciało mu całe życie.
To trwało sześć sekund. Przez pierwsze dwie myślałem o swoim życiu, a przez pozostałe cztery - o życiu mojej córki, która miała się niedługo urodzić i o tym, co się z nią stanie - mówił wiele lat później w rozmowie z francuską "Galą".
Auto po wypadku stanęło w płomieniach, jednak Garou z kraksy wyszedł cało. Przyczyną miała być zbytnia prędkość. Muzyk był już wtedy na drodze do wielkiej sławy - miał za sobą utwór "Sous le vent", zaśpiewany z Celine Dion, występy u boku Bryana Adamsa, oraz nagrany w całości album "Seul".
Garou w lipcu po wypadku doczekał się narodzin Emelie, jednak krótko po tym jego związek z matką dziewczynki się rozpadł - podobnie jak kolejne, w które się zaangażował.
Choć minęło ponad 20 lat, od kiedy Garou oczarował Polskę na festiwalu w Sopocie w 2002 roku, muzyk niewiele się zmienił. Nadal pali i pije whisky, czemu ma zawdzięczać charakterystyczny głos. No i naturalnie lekko się postarzał - ma już ponad 50 lat. Jesienią rusza w kolejną trasę koncertową po Europie (głównie po krajach francuskojęzycznych), zdarza się, że można go zobaczyć również w Polsce, którą ma szczególnie lubić. Czas wolny od koncertowania spędza w środku lasu pod Quebekiem. Ma tam niewielką działkę, na której postawił domek. Na własny użytek produkuje w niej syrop klonowy.