W marcu tego roku Taylor Swift ruszyła w wyczekiwaną trasę The Eras Tour, podczas której da 52 koncerty w Stanach Zjednoczonych. Występy artystki cieszą się ogromną popularnością. Fani mieli okazję ją zobaczyć po raz ostatni na scenie jeszcze przed pandemią. W tym czasie nie próżnowała i wydała odnowione wersje starych krążków, dodatkowo dzieląc się nowymi kawałkami. Na stadionach nie brakuje dzikich tłumów jej miłośników. Ostatnio byli świadkami dość dziwnej sytuacji. Pianino wokalistki zaczęło samo grać.
Taylor Swift zagrała na Gillette Stadium 19, 20 i 21 maja. Podczas ostatniego z nich doszło do dość niecodziennej sytuacji. Wokalistka siadła do pianina i chciała zagrać jeden z utworów. Po chwili instrument zaczął sam wydawać dźwięki. "Wydaje mi się, że coś się stało z pianinem, ponieważ ono gra przyciskami, których ja nie dotykam. Słyszeliście takie 'boom'? Nie dotykam go. Stało się coś takiego - wczoraj bardzo dużo padało. Przez trzy i pół godziny nie chciało przestać, cały czas padało coraz bardziej. Wszędzie była woda" - opowiadała Taylor Swift.
Wtedy instrument ponownie zaczął wydawać z siebie dźwięki. Nie kryła zaskoczenia. "Słyszeliście to? Ja tego nie zagrałam, a to oznacza, że... O mój boże. Też to słyszycie? To się serio dzieje? Chyba po prostu zagram na gitarze" - mówiła wsłuchując się w dziwną melodię.
20 maja Taylor Swift musiała się zmierzyć ze sporymi utrudnieniami atmosferycznymi. Deszcz zalał całą scenę, a ona totalnie przemoknięta śpiewała dla fanów. Choć całość robiła ogromne wrażenie, to wszystko wskazuje na to, że miała fatalne skutki. Wokalistka wróciła wspomnieniami do tamtych wydarzeń i przyznała, że jej palce wyglądały jak po długiej kąpieli i ciężko jej było grać na gitarze. Pianino z kolei starała się zakryć szybą, jednak na próżno. Instrument całkowicie się zalał, przez co doszło do zniszczenia klawiszy. Z tego powodu same się naciskały i wydawały dźwięki. Występ 21 maja obył się jednak bez kolejnych nieprzyjemnych przygód.