W momencie pisania tego tekstu, Oscary jeszcze trwają. Nie ma już jednak wątpliwości, że najważniejszy punkt programu i największa wpadka już za nami. Jimmy Kimmel na scenę pełnego po brzegi Dolby Theatre postanowił wprowadzić... żywego osła.
Oślica Jenny była specjalną gościnią w czasie tegorocznych Oscarów. Jimmy Kimmel wprowadził zwierzę na scenę przy wtórze oklasków i krzyków publiczności. Osioł stał spokojnie, rozglądał się, ale chyba nie trzeba tłumaczyć, dlaczego takie miejsce nie jest odpowiednie dla takiego stworzenia.
Wejście na scenę Jenny odwoływało się do występu dwóch innych oślic, które wystąpiły w irlandzkich "Duchach Inisherin". Kamera w pewnym momencie uchwyciła Colina Farrella, który posłał w stronę zwierzęcia buziaka. Aktor dziękował już Jenny za to, że przyniosła mu szczęście podczas rozdania Złotych Globów.
Pojawiły się komentarze, w których widzowie niepokoją się o los i dobrostan Jenny wystawionej na reagującą entuzjazmem publiczność. Choć osły ponoć wykazują zadziwiająco dużą tolerancję dla takich zbiegowisk, sytuacja była tak absurdalna, że trudno o gorszą.
Biedactwo! Hańba wam, Akademio!
Oh, ludzie są tak świetni w wykorzystywaniu zwierząt...
Tak też wygląda przemoc wobec zwierząt - czytamy w licznych komentarzach na Twitterze.
Zwierzę miało zarzucony na plecy kocyk z napisem "wsparcie emocjonalne" i nie postało na szczęście na scenie szczególnie długo. Jednak musiało specjalnie do Dolby Theatre przyjechać, zostać przeprowadzone przez kulisy, wejść na scenę, a potem pokonać dokładnie tę samą trasę powrotną. To brzmi jak kwintesencja głupoty.