Marina Łuczenko-Szczęsna wystąpiła w tegorocznej odsłonie Sylwestra Marzeń emitowanego przez Telewizję Polską. Podczas wydarzenia zaśpiewała jeden ze swoich najnowszych numerów "This Is the Moment", który zagrzewał piłkarzy, w tym Wojciecha Szczęsnego, podczas mistrzostw świata w Katarze. To pierwsze tak duże sceniczne wydarzenie od bardzo dawna, do którego zaproszono wokalistkę. Marina może więc być z siebie zadowolona. O ile występ w Zakopanem może uznać za udany, o tyle drogę powrotną z eventu już nie bardzo.
Marina po Sylwestrze Marzeń wracała z Zakopanego wraz z Wojciechem Szczęsnym. Przypomnijmy, że mąż wokalistki wszedł na scenę tuż po jej występie z bukietem róż, czym miał ją zaskoczyć. Okazuje się, że podróż autem w Nowy Rok, delikatnie mówiąc, nie należała do najłatwiejszych. Marina, będąc już na miejscu, krótko ją podsumowała. Wykonawczyni utworu "Lip Gloss" nie była zadowolona.
Jestem już w Warszawie, nie będą wam nawet mówić, ile wczoraj wracałam z Zakopca. Wyjechaliśmy o 13:00, a o 00:30 w nocy byliśmy w domu. Ja jeszcze mam chorobę lokomocyjną, więc nawet nie mogłam zerknąć do telefonu, a chciałam wam życzyć wszystkiego dobrego w nowym roku - mówiła na InstaStories.
Wokalistka nie dodała, czy długa i trudna podróż wynikała z korków (choć to najbardziej prawdopodobny scenariusz), czy też na trasie doszło do jakiegoś nieprzewidzianego incydentu.
Współczujecie Marinie?
ZOBACZ TEŻ: Black Eyed Peas to fani Wojciecha Szczęsnego. Po Sylwestrze Marzeń zadali bramkarzowi ważne pytanie