"Kevin sam w domu", podobnie jak jego druga odsłona "Kevin sam w Nowym Jorku", to bożonarodzeniowe klasyki i nie zamierzamy z tym dyskutować. Zdecydowaliśmy się jednak wyssać z nich trochę świątecznej magii i do najsłynniejszych produkcji z udziałem Macualaya Culkina podejść nieco poważniej. Obydwa filmy opowiadające o Kevinie McCallisterze (Culkin) przypadkiem pozostawionym na pastwę losu przez mało rozgarniętych opiekunów skrywają bowiem sporo kryminalnych ciekawostek.
W pierwszej części świątecznego hitu wybierający się na Boże Narodzenie do Paryża McCallisterowie zostawiają w domu ośmioletniego chłopca. W wyniku zaspania i ogromnego pośpiechu rodzice Kevina (Catherine O'Hara, John Heard) nie tylko nie sprawdzili, czy ich syn znalazł się w busie wiozącym ich na lotnisko, ale też nie upewnili się, że miał bilet, przeszedł bez problemu odprawę i siedzi na swoim miejscu w samolocie. Tym samym popełnili przestępstwo - przynajmniej w świetle polskiego prawa. Zdaniem dra Joanny Machlańskiej, adwokatki specjalizującej się w prawie karnym, Kate i Peter McCallisterowie narazili dziecko na uszczerbek na zdrowiu.
Z punktu widzenia polskiego prawa karnego rodzice Kevina nieumyślnie narazili go na bezpośrednie niebezpieczeństwo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu przez zaniechanie, co stanowi przestępstwo z art. 160 § 3 w zw. z § 2 Kodeksu karnego - tłumaczy adwokatka w instagramowym poście.
McCallisterowie nie porzucili oczywiście dziecka z rozmysłem, powiadomili policję i próbowali skontaktować się z Kevinem (telefony przestały działać). Dr. Machlańska uważa jednak, że rodzice chłopca mogliby mieć problem z udowodnieniem, że zrobili wszystko, aby zapewnić mu bezpieczeństwo.
Wydaje mi się, że i tak zrobili za mało. Mogli jeszcze iść do ambasady USA w Paryżu, na policję w Paryżu, zadzwonić do znajomych i rodziny - dodaje.
Chociaż jako dzieci śmialiśmy się do rozpuku z katowanych zastawionymi przez Kevina pułapkami włamywaczy (Joe Pesci, Daniel Stern), prawda jest taka, że żaden z nich prawdopodobnie nie przeżyłby wizyty w domu McCallisterów. Przeanalizowała to grupa lekarzy i pielęgniarek komentujących film na youtubowym kanale Distractify, a przykłady można mnożyć. Po upadku ze schodów Marv nie byłby w stanie się podnieść i skończyłby zapewne z połamanymi żebrami i urazami nerek. Spalenie głowy Harry'ego doprowadziłoby do poparzeń drugiego stopnia, niezwykle bolesnych pęcherzy i wypalenia skóry, a nawet mięsa aż do kości. A po oberwaniu puszką z farbą jego kolega nie tylko straciłby zęby, ale też dużym prawdopodobieństwem zginął dość szybką śmiercią na skutek wylewu. Nie chcemy nawet myśleć o ilości krwi, która powinna przelać się przez dom McCallisterów...
Przy odrobinie szczęścia Harry i Marv zakończyliby próbę włamania jedynie z ciężkimi obrażeniami, jest jednak bardzo duża szansa, że pożegnaliby się z życiem. Zgodnie z prawem - zarówno polskim, jak i obowiązującym w stanie Illinois, gdzie mieści się dom McCallisterów - ośmiolatek za taki czyn nie może być pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Wielu widzów "Kevina samego w domu" jest jednak przekonanych, że chłopiec, który wiedząc o planie bandytów, zamiast zawiadomić policję, zastawia w domu śmiertelne pułapki, robi to z sadystycznej przyjemności. Choć może się wydawać, że tę świąteczną komedię uwielbiają wszyscy, jest cała masa osób, które nie znoszą serii o "Kevinie" właśnie ze względu na brutalną przemoc. Temu tematowi poświęcone są całe obszerne wątki, m.in. w serwisie Reddit, a mnóstwo rodziców, którzy przed laty zapoznali się ze świątecznym hitem, dziś nie pozwala oglądać go swoim dzieciom.
To zresztą nie wszystko. Powstała nawet teoria, która łączy "Kevina samego w domu" z horrorami z serii... "Piła". Wynika z niej, że Jigsaw, seryjny morderca, który zabijał ludzi, zastawiając na nich śmiertelne pułapki, to dorosły, naznaczony traumami z dzieciństwa Kevin. Jeśli się nad tym dobrze zastanowić, nie brzmi to tak zupełnie absurdalnie...
W drugiej części świątecznego hitu para bandytów wpada na pomysł okradnięcia sklepu z zabawkami. Harry i Marv w ciągu dnia chowają się w umieszczonych na wystawie zabawkowych domkach, postanawiając, że gdy wszyscy pracownicy pójdą już do domów, oni opuszczą kryjówkę i wyciągną pieniądze z kasy. Na podobny plan wpadli złodzieje w Wielkiej Brytanii, przebierając się za manekiny w domu towarowym Beales w mieście Worthing.
Jak donosi "Daily Mail", sytuacja miała miejsce w 2016 roku i zadziwiła miejscową policję. Złodziejom jakimś cudem udało się nie uruchomić alarmu i opuścili sklep, zabierając ubrania warte w sumie ok. 10 000 funtów. Nie wiadomo też, w jaki sposób dostali się do środka. Jeden z pracowników stwierdził w rozmowie z tabloidem, że złodzieje w przebraniach manekinów musieli stać zupełnie bez ruchu przez naprawdę bardzo, bardzo długi czas.
W prawdziwym życiu doszło nie tylko do podobnego jak w filmie przestępstwa, ale też podobnej reakcji ze strony dziecka. Amerykański chłopiec nie zastanawiał się długo, gdy zauważył, że ktoś próbuje okraść jego dom. Jak donosi NBC, 11-letni Chris był na miejscu sam, gdy usłyszał hałas na piętrze. Choć, jak później relacjonował, był przerażony, chwycił nóż i skonfrontował się z włamywaczem. Gdy złodziej zagroził mu śmiercią, a chłopiec zauważył, że mężczyzna jest uzbrojony, sam zdołał sięgnąć po pistolet należący do jego ojczyma. Bez wahania oddał ostrzegawczy strzał, co wystraszyło napastnika, który zaczął uciekać. Chris oddał w sumie 12 strzałów w kierunku włamywacza, a ostatnim ranił go w nogę. Mężczyzna został złapany przez policję i przewieziony do szpitala.
Ta historia jest akurat bardziej śmieszna niż straszna, jednak też wymagała interwencji ze strony służb. Mniej więcej w 2016 roku na facebookowych grupach zaczął krążyć ten sam żart. Internauci wklejali zdjęcie bandytów z serii o Kevinie, alarmując mieszkańców, że w okolicy krąży para złodziei okradająca domy.
Tych dwóch mężczyzn przemieszcza się w okolicy Littleborough, puka do drzwi, podając się za pracowników wodociągów i prosi o wpuszczenie, aby sprawdzić, czy nie ciekną krany. Nie wpuszczajcie ich! - głosiła treść posta.
Choć dla fanów "Kevina samego w domu" żart jest oczywisty, musiała nabrać się na niego spora grupa osób, które zgłosiły sprawę na policję. Na dowcip zareagowali bowiem przedstawiciele brytyjskich służb, prostując w facebookowym poście, że to fake news. Przy okazji zaznaczyli jednak, że z tego pranku płynie pewien morał i w takich sytuacjach rzeczywiście lepiej zachować ostrożność, a nieznanych osób lepiej nie wpuszczać z ufnością do domu.