• Link został skopiowany

Patoyoutuber ośmiesza chłopaka z niepełnosprawnością. Skandal? Dla nas, dla niego to nadal zysk

Patoyoutuber wykorzystał w obrzydliwy sposób w swoim nagraniu chłopaka z niepełnosprawnością. Dzięki nagłośnieniu sprawy od kilku dni w mainstreamowych mediach znowu mówimy o tego typu tworach jak patostreamy. Ale to nie jest tylko ten jeden konkretny youtuber. Problem leży w całym serwisie, który nie tylko pozwala zarabiać, ale i sam zarabia na takich treściach, w reklamodawcach, którzy udają, że wszystko jest ok oraz w mainstreamie, który zamyka z obrzydzeniem oczy. Tymczasem chyba pora je jednak otworzyć.
Kamerzysta i Lord Kruszwil
Youtube

Youtuber oferuje chłopakowi pieniądze za robienie coraz to gorszych rzeczy. Zrobiłby jeszcze więcej, ale na szczęście twórcę filmiku tknęło, że ryzyko jest zbyt wielkie. Nagranie jednak przypadkiem trafiło z marginesu do mainstreamu - chłopaka rozpoznała jego była opiekunka i zaalarmowała, że mamy tu do czynienia z dręczeniem osoby, która do końca nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji popełnianych czynów. Poprosiła o zgłaszanie nagrania do administracji serwisu YouTube, film został po dłuższym czasie zdjęty, do jego twórcy zaś - niesławnego Kamerzysty - zgłosić się ma teraz prokuratura, która wszczyna śledztwo. Wydaje się, że to koniec tej historii. Tyle tylko, że nie, bo nikomu się to nie opłaca - ani samemu twórcy (niezależnie od jego dalszych losów), ani dziesiątkom podobnych Kamerzyście indywiduów, ani YouTube'owi i innym serwisom (jeśli chodzi o patostreamerów, YouTube ma tu "konkurencję" w postaci niektórych użytkowników TikToka, Snapchata i Instagrama), ani reklamodawcom. A my, dorośli widzowie, udajemy, że wszystko jest ok, aż kolejna osoba zostaje zamęczona.

Patostreamy - nisza? Chyba jednak mainstream, tylko nie nasz

Na naszych oczach w ostatnich latach w odmętach YouTube'a wyhodowaliśmy sobie młode pokolenie "twórców", dysponujących sporymi pieniędzmi i mających nie do końca etyczne pomysły, co z nimi zrobić.

Dowiadujemy się o nich sporadycznie, kiedy do mainstreamu nagle przedostaje się drażniący zapach tego, co na YouTubie powstaje codziennie. Wtedy następuje powszechne oburzenie, tworzymy pełne zaangażowania i przerażenia teksty: "JAK TO MOŻLIWE, ŻE DZIECI OGLĄDAJĄ TAKIE TREŚCI". Odpowiedź jest bardzo prosta - możliwe, bo z tego są pieniądze i nie bardzo opłaca się komukolwiek zastosować tu jakiekolwiek regulacje, które ukróciłyby niektóre praktyki. Skąd to wiadomo? Bo średnio co kilka, kilkanaście miesięcy mamy do czynienia z dokładnie taką samą aferą, która kończy się w dokładnie ten sam sposób.

Lord Kruszwil wcale nie zniknął

Na polskiej scenie patologii funkcjonuje wielu twórców. Choć - trzeba to podkreślić - sama ta nisza jest marginesem YouTube'a jako całości, to jest to margines nadzwyczaj popularny wśród naprawdę młodych widzów. Prawie 40 proc. młodych ludzi w wieku do 15 lat oglądało patostreamy (raport RPO i Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę z 2019 roku), w tym samym roku nastolatkowie również tak liczną grupą twierdzili, że jest to świetna metoda na zarabianie pieniędzy. Nic dziwnego, że patostreamerów nie ubywa. Ale nawet wśród nich jest pewna hierarchia i ważność. Nie ma wątpliwości, że Kamerzysta i jego przyjaciel Lord Kruszwil należeli do kilku najważniejszych przedstawicieli tego koszmarnego gatunku. No właśnie, Lord Kruszwil, enfant terrible z dostępem do pieniędzy nieosiągalnych dla wielu dorosłych...

Pamiętacie Lorda Kruszwila? Już prawie dwa lata minęły od czasu, kiedy "zniknął" z internetu. Spotkał go chwilowy ostracyzm po tym, jak do jednego ze swoich nagrań zaangażował dziesięciolatka. Chłopiec, namówiony przez youtubera, dotykał intymnych części ciał kobiet w parku. Wydawało się, że Kruszwil nie miał szczęścia - normalnie tego typu nagrania robią tylko "szum" przez kilka dni, nabijają wyświetlenia, "twórca" liczy pieniądze z reklam i jest szczęśliwy. Sprawą jednak zainteresowały się media głównego nurtu, mleko rozlało się trochę za bardzo i Marek Kruszel zaliczył bliskie spotkanie z polską prokuraturą.

Myślicie - dobrze mu tak, ma nauczkę, na pewno skończył z życiem w internecie. I prawie macie rację! Mainstream, jak nie pisał o Kruszwilu, tak nadal o nim nie pisze. Sprawa w prokuraturze ucichła, Kruszwil "zniknął"... A nie, nie zniknął. Jest i ma się świetnie.

Co udało mu się zarobić we wcześniejszych latach, to jego - a doliczyć do tego można np. współpracę z Podlaskim Urzędem Marszałkowskim, opiewającym na - bagatela - 50 tysięcy złotych. Marek Kruszel ma dzisiaj 20 lat, ponad milion obserwatorów na Instagramie - oczywiście, was wśród nich najpewniej nie ma, przecież wszyscy byliśmy przekonani, że osoba z TAKĄ sprawą na koncie nie będzie się już pchała do internetu. Do tego dochodzą intratne współprace z różnymi markami, próbuje sił w muzyce, sprzedaje swoje produkty, wciąż publikuje na YouTubie (choć na koncie z mniejszą liczbą obserwatorów niż kiedyś). Czy to wygląda, jakby dostał jakąkolwiek nauczkę? Chyba tylko taką, że opłaciło się wtedy zaangażować młodszego kolegę do nagrania, bo dzięki temu mógł rozpocząć na nowo i zostać użytkownikiem z kategorii "premium", liczącego stawkę za wyświetlenia nie w pojedynczych złotówkach, ale w wyższych nominałach.

Ale oburzenie na jego wybryk było tak wielkie, że w 2019 samo Ministerstwo Cyfryzacji zapowiedziało wielkie działania w sprawie ustalenia jakichkolwiek reguł. Miały być spotkania z ekspertami, miały być wnioski, decyzje... Jest piękne, okrągłe nic.

Kamerzysta też nie zniknie

Dokładnie to samo dzieje się teraz z youtuberem ukrywającym się pod pseudonimem Kamerzysta. Kamerzysta, czyli Łukasz Wawrzyniak, długo współpracował z Kruszwilem, wspólnie uczyli się tego, co lubi YouTube, ale kiedy jego "mistrzowi" powinęła się noga, Łukasz Wawrzyniak odciął się od niego i rozpoczął karierę na własną rękę. Zanim teraz przekroczył kolejną granicę, w restauracji podłożył do podanego mu dania włosy (na jego nieszczęście wszystko nagrały kamery w lokalu), a potem poniżał swoją dziewczynę na żywo. Efekt wywołany przez jego nowy film widzimy od kilku dni w mediach. Ale ta fala już znowu opada, zaś Kamerzysta zdążył na nadmiarowych wyświetleniach zarobić tyle, żeby całe to nagranie się opłaciło - niezależnie od tego, co potem się z nim wydarzy.

Wynikło, jak wynikło. Ja nie mam za co przepraszać, nie zrobiliśmy tego celowo - mówi autor filmu na Instagramie, półtorej doby po tym, jak nagranie "wybuchło" Kamerzyście w nieco niekontrolowany sposób.

Trochę inne zdanie ma na ten temat szczecińska policja:

Funkcjonariusze zabezpieczyli już materiał dowodowy, docieramy do świadków i pokrzywdzonego. Ustalamy okoliczności tego zdarzenia. Poinformowana została też prokuratura, która wszczęła w tej sprawie śledztwo - mówi Ewelina Gryszpan z Komendy Miejskiej Policji w Szczecinie dla Radia Szczecin.

W kilkanaście godzin napisali o nim wszyscy w głównym nurcie internetu. I to dobra, a jednocześnie zła, wiadomość. Dobra jest taka, że wideo zostało zablokowane, zaś kanał Kamerzysty zniknął. Jednak prócz niego na polskiej scenie streamerów występują dziesiątki podobnych twórców, którzy wcale nie kryją się z tym, że tworzą treści patologiczne. Zarabiają na nich i swoich widzach realne pieniądze. Jakie?

Łukasz Wawrzyniak nie będzie już na tym konkretnym nagraniu na szczęście zarabiał, ale co zdążył zyskać na wyświetlonych na początku filmu reklamach - to jego. Dwa lata temu szacowano wartość tego typu treści na około złotówkę, maksymalnie dwa złote za tysiąc wyświetleń, dziś wartość patostreamów nie jest wyższa (średnio będzie to niecały tysiąc złotych za milion wyświetleń). Film w cztery dni od premiery zrobił prawie 400 tysięcy wyświetleń, zaś szum medialny bardzo mu pomógł. Wydaje się to niezbyt imponującą sumą jak na czas poświęcony na stworzenie tego nagrania i zainwestowane pieniądze. Ale to przecież nie było ostatnie słowo Kamerzysty.

Docelowo może on liczyć na zarobki do kilku tysięcy złotych miesięcznie. A ile ma już w sumie? Zakładając, że jedno tysiąc wyświetleń jego twórczości przynosi mu około złotówkę, a wyświetleń ma już w sumie - trzymajcie się - ponad 350 milionów...

Na razie Wawrzyniak ma blokadę od samego YouTube'a, ponieważ osoby zgłaszające jego film najpewniej zgłaszały również do sprawdzenia cały kanał. Jego sprawą zainteresowała się również prokuratura. Ale to tylko oznacza, że schemat z Lordem Kruszwilem się powtarza - to nie jest koniec Kamerzysty, jak niektórzy mogliby z nadzieją myśleć.

Jego droga do dalszej kariery jest bardzo prosta. Kamerzysta tymczasowo straci swój kanał na YouTubie i jeśli prokuratura tym razem nas nie zaskoczy, to ma już na pewno plan. Nowym kanałem "odetnie" się od dawnych błędów młodości. Na Instagramie nie złamał przecież reguł, więc ponad milion obserwatorów nadal jest ponad milionem obserwatorów. A to też są realne pieniądze. Do tego dochodzi własny "merch", czyli wszystko, co każdy nastolatek MUSI mieć, żeby cokolwiek znaczyć w swojej grupie (i nie gadajcie, że mądry nastolatek nie musi tego mieć - musi, i dobrze o tym wiecie). Do tego wyświetlenia na innych platformach działających w stylu "donate" (Kruszwil np. zbiera pieniądze na swojego kota).

Twórcy, którzy mają sporo wyświetleń u dzieci z grupy 9-14 lat, mogą zarabiać mniej niż tacy, którzy mają u siebie mężczyzn około czterdziestki, ale nadrabiają to masą. W ostatnich dniach Kamerzystę odsubskrybowało z dziesięć tysięcy ludzi. To wydaje się sporo, ale to tylko okruszek przy ponad dwóch milionach subskrybujących - ta zmiana jest mikroskopijna - mówi nam Anna Rogowska-Grabińska, od lat zajmująca się działaniem współczesnych mediów i social-media ninja Gazeta.pl.

Co gorsza, równie realny jest wpływ tych filmów na zupełnie bezbronne dzieciaki, i nie tylko chodzi o wpływ finansowy, odczuwany przez rodziców:

To nie jest tak, że to tylko Kamerzysta jest patologią na YouTube. Są tacy twórcy, którzy robią koszmarne rzeczy od lat i dalej działają, mają współprace, są zapraszani. Nikt YouTube'a nie kontroluje, a reklamodawcy często mają mały research. Media udają, że YouTube albo nie istnieje, albo że to jakiś margines dla dzieci. A te dzieci to potem powtarzają - spójrz chociażby na to, co się stało w Myszkowie, gdzie dzieci znalazły własnego niepełnosprawnego i z nim nakręciły filmik, wyzywały go i kazały klęczeć. To jest to samo, tylko skala jest nieco mniejsza - mówi nam ekspertka.

Jak widać, "zjawisko marginalne", niezauważane niemalże w ogóle przez mainstream, wcale marginesem nie jest.

Co zrobić z patostreamami?

Co można z tym zrobić, zapyta ktoś - może nawet większość z was. Eksperci twierdzą, że drogą do przynajmniej częściowego ograniczenia zasięgu wpływów patostreamów jest rozmawianie z własnymi dziećmi i towarzyszenie im w internecie od najmłodszych lat. Metodą pośrednią jest intensywne interesowanie się tym, co dzieje się w świecie młodych ludzi. Niektórzy mówią, że konieczna jest kontrola rodzicielska nad tym, co dzieci oglądają w internecie - i na pewno mają rację, ale sprawdzi się to tylko w domu i tylko w ograniczonym stopniu. Eksperci, postulujący nakładanie blokad na dziecięce komputery, chyba nigdy nie widzieli 12-latków, którzy w czasie jednej szkolnej przerwy obchodzą wszystkie zabezpieczenia na swoich telefonach i komputerach.

Jak widać po przykładzie naszych "patostreamerów na bogato", niepisanie o nich też nie daje żadnego bezpośredniego skutku - oni i tak docierają do swoich odbiorców, którzy nie czytają głównych portali internetowych. Jednak realny - FINANSOWY - wpływ ma pisanie bezpośrednio do reklamodawców, którzy pojawiają się na ich kanałach, oraz do firm, z którymi później, magicznie wybieleni "resetem", współpracują. To oni trzymają tak naprawdę kasę. I to oni mogą sprawić, że YouTube, zaniepokojony odzewem swoich klientów, podejmie jakiekolwiek kroki i, kto wie, może wreszcie zainwestuje w czyszczenie swojego serwisu z tego typu treści. Dzięki temu biznes ten zwyczajnie przestanie się opłacać - a przecież tylko o to tu chodzi. Ostatecznie nastolatek wydaje nie swoje pieniądze, tylko swojego rodzica, więc kto, jak nie rodzic, ma prawo napisać do reklamodawcy, który pojawia się przy "takich" treściach.

Co możesz zrobić Ty, kiedy widzisz treść poniżej standardów? Niestety, jeśli jesteś widzem, który chce zrobić cokolwiek, ale nie za dużo (czyli np. nie masz cierpliwości pisać pełnych zaangażowania maili do firm), możesz zgłosić nagranie bezpośrednio do YouTube'a za pomocą przycisku "ZGŁOŚ", ukrytego strategicznie pod trzema kropkami pod filmem. Tak naprawdę na tym Twoje możliwości niestety się kończą. Ale to nie jest tak, że jest to działanie pozorne. Przypadek Kamerzysty udowadnia, że w masie siła - tak wiele osób zgłosiło jego obrzydliwy i patologiczny kanał, że w końcu YouTube to zauważył.

Możemy też alarmować, pisać w social mediach, co widzieliśmy, namawiać do zgłaszania i mieć nadzieję, że w końcu powstaną jakiekolwiek regulacje, które ten ohydny proceder ukrócą. Ale przede wszystkim uczyć dzieci od najmłodszych lat, że treści, które tworzą patostreamerzy, są zwyczajnie złe i nie są warte pieniędzy, które można na nich zarobić.

Nie ma wątpliwości, że będą one miały odbiorców, znajdą sobie nową niszę i nowe medium - jednak na razie to YouTube ma najwięcej użytkowników i jest najpopularniejszy. Ale być może dostęp do tego będzie choć odrobinę trudniejszy, jak w przypadku pornografii czy treści ekstremalnych. I już samo to spowoduje, że jedna grupa dzieciaków mniej nagra film ze "swoim" niepełnosprawnym. Czy nie jest to tego warte? Moim zdaniem jest.

Więcej o: