"Ślub od pierwszego wejrzenia" to format na duńskiej licencji, który od lat cieszy się ogromną popularnością wśród widzów i swoimi założeniami wzbudza spore kontrowersje. Uczestnicy show zdają się na doświadczonych ekspertów i na ślubnym kobiercu zostają połączeni z zupełnie nieznajomą osobą. Kluczem doboru par są m.in.: osobowość, profil psychologiczny, wcześniejsze doświadczenia i preferencje. Czy w programie można naprawdę się zakochać? Mimo że wiele spośród zawartych w programie małżeństw w finale decyduje się na rozwód, to powstało także kilka trwałych związków. W polskiej edycji przykładem takich relacji są Agnieszka i Wojtek, oraz Anita i Adrian. Te pary nie tylko pozostały w małżeństwie, ale po zakończeniu show założyły rodziny i wychowują razem dzieci. Program "Ślub od pierwszego wejrzenia" jest popularny także w Australii. W 11. edycji show doszło do nietypowej sytuacji. Ceremonia nagle została przerwana.
29 stycznia 2024 roku premierę miała australijska wersja "Ślubu od pierwszego wejrzenia". Już w jednym z pierwszych odcinków doszło do sytuacji, która nigdy wcześniej nie miała miejsca, w żadnej z zagranicznych edycji show. Ślub został nagle odwołany, goście uciekli w panice, a para stanęła jak wryta przed ołtarzem. W najnowszej edycji show eksperci zdecydowali się połączyć Lucindę i Tima. Zgodnie z założeniami programu para poznała się dopiero przed ołtarzem. Tym razem ceremonia została zorganizowana pod gołym niebem. Kiedy uczestnik zobaczył dobraną mu przez ekspertów partnerkę, miał na początku bardzo mieszane uczucia. - Jest bardzo atrakcyjna, uśmiechnięta i miała świetną sukienkę, ale mam wrażenie, że to osoba ze spirytualistycznym podejściem do życia i to mnie trochę odrzuca - wyznał Tim.
Mimo wątpliwości uczestnik podjął wyzwanie ekspertów i zaczął na głos wymawiać słowa przysięgi, ale nadal miał nadzieję, że coś uratuje go z tego potrzasku. Ku uciesze zakłopotanego Tima nie było mu dane dokończyć przyrzeczenia. Nad parą strzelił grom z jasnego nieba, a goście w popłochu zaczęli uciekać w panice. - Czekałem, aż coś spadnie z nieba. I stało się. Tak jakby wszystkie moje modlitwy zostały wysłuchane. Kiedy spadły pierwsze krople deszczu myślałem, że przetrwamy, ale sytuacja szybko zrobiła się groźna, a goście zaczęli uciekać w popłochu (...) Może to ten na górze stwierdził, że da mi chwilę namysłu. Doceniam to - wyznał Tim. Produkcji nie pozostało nic innego jak odwołać ceremonię. Zmoczeni goście ukryli się w ogrodowej altance, aby przeczekać burzę. Lucinda nie była specjalnie przejęta niespodziewanymi okolicznościami przyrody i stwierdziła, że to z pewnością dobry omen. Na szczęście, jak to przeważnie bywa, po burzy wyszło słońce i para mogła kontynuować składanie przysięgi. Pomimo trudności złożyli przyrzeczenie. Myślicie, że to dobry znak?
Nic tego dnia nie było takie, jak powinno być, ale widać, że ona ma wielkie serce - podkreślił uczestnik.
O trudnościach związanych z nieprzewidzianym załamaniem pogody doskonale wiedzą także twórcy polskiej edycji show. W dziewiątym sezonie programu śluby par odbywały się na odkrytych ruinach zamku w Ogrodzieńcu. Kornelia i Marek mieli wyjątkowego pecha i nagła śnieżyca sparaliżowała ceremonię. Goście mieli kłopot z dotarciem na miejsce, bo ześlizgiwali się ze wzniesienia. Na ratunek ruszyła pani burmistrz. Gości zabrano do ogrzewanego namiotu i ogrzewano ich Miodulą. - Proszę państwa, pogodę mamy bardzo wyjątkową na tym zamku. Rzadko taka bywa. Wczoraj było 12 stopni i słońce. Wiem, że oczekujecie każdy w niecierpliwości, więc proszę się poczęstować naszym zamkowym napitkiem. To taki trunek rycerski na spirytusie, miodzie i cytrynie" - przekonywała mistrzyni ceremonii. Więcej o tragicznych warunkach pogodowych podczas ślubu Marka i Kornelii przeczytacie tutaj.