Dziś rusza 14. edycja "Tańca z gwiazdami". Program zobaczymy w nowej odsłonie, bo tym razem za produkcję show wziął się Polsat, odbierając TVN-owi ich sztandarowy program.
"Szmira", "tandeta", "kicz" - choć takimi określeniami wiele osób opisuje "Tanie z gwiazdami", to każdy na sumieniu ma choć jeden odcinek. Ja też. I to niejeden. Na początku, czyli 9 lat temu, kiedy byłam jeszcze w szkole, przyznaję podobał mi się ten powiew nowości. Po raz pierwszy w polskiej telewizji mogliśmy zobaczyć gwiazdy w zupełnie innej - bardziej ludzkiej - odsłonie.
16 kwietnia 2005 roku w TVN pokazał pierwszy odcinek "Tańca z gwiazdami". Scenografia na wysoki połysk, wszystko według wytycznych zachodnich standardów, żadnej fuszery. Prawdziwa orkiestra, grająca evergreeny w tanecznych aranżacjach, ogromny parkiet, kolorowe stroje. Wszystko składałoby się na przesłodzony do bólu obrazek, którego nie dałoby się oglądać, gdyby nie jedna rzecz - gwiazdy - tym razem nieidealne. Szok! Wymuskani prezenterzy, egzaltowane aktorki, tym razem spoceni, zziajani - wcale nie glamour. Co więcej, plączą im się nogi, mylą kroki, wyglądają czasem zabawnie w tanecznych strojach.
Małgorzata Foremniak i Rafał Maserk / KapifPierwsze edycje podbiły serca Polaków - myślę, że właśnie tym - ktoś w końcu odbrązowił gwiazdy, które do tej pory zawsze pokazywały się w idealnym świetle. W zestawieniu z perfekcyjnymi mistrzami tańca, wyglądały komicznie. W dodatku jeszcze surowi jurorzy, którzy - przynajmniej na początku - bezlitośnie wytykali błędy Janiakowi, Kasi Cichopek czy Małgorzacie Foremniak.
Choć nie każdy może się do tego przyznawał, ale "Taniec z gwiazdami" oglądali praktycznie wszyscy (choć raz, chociaż kątem oka u cioci/babci/siostry). Dowód? Oglądalność, która nie spadała poniżej 3 milionów, a z reguły utrzymywała się na poziomie 4-5 milionów.
1, 2, 3..., 6 edycja. "Taniec z gwiazdami" wszedł do tygodniowego rytmu milionów rodzin w Polsce. W pewnym momencie stało się jednak coś takiego, że nie miałam siły tego oglądać. Może winni byli temu prowadzący? "4 zestawy gospodarzy", które przewinęły się przez 13 edycji stopniowo mordowały format. Może chodziło o "żarciki" na coraz niższym poziomie, a może o uśmiechy dalekie od naturalności? Jedynym intelektualnym impulsem w pewnym momencie stawały się rozważania nad tym, kto ubrał w to "coś" Katarzynę Skrzynecką.
Równie absurdalna, co stroje Skrzyneckiej czy żarty Gąsowskiego, stała się lista uczestników. W pierwotnym założeniu to gwiazdy tańczą z mistrzami tańca. Jednak od pewnego momentu, na mój gust od 7. edycji, miałam problem w odróżnieniu, kto jest gwiazdą, a kto partnerem. Zresztą to było nieuniknione. Gwiazdy zostały zastąpione przez "gwiazdy", a potem przez praktycznie anonimowe osoby. Pamiętam, kiedy w "TzG" pojawiła się obiecująca młoda wokalistka ze Wschodu, mało wówczas znana - Marina Łuczenko, która sama o sobie powiedziała, że: "Bardzo chciałaby być gwiazdą". Kuriozum? Trochę tak, jednak nie dziwię się producentom. Przyjrzeliśmy się, jakiej profesji były tańczące gwiazdy. Przy takiej ilości łatwo o wyczerpanie zasobów.
Koniec końców Marina Łuczenko zyskała na tanecznym show. Jej popularność wzrosła. Podobny scenariusz życie napisało dla wielu jej kolegów i koleżanek z "TzG". Jednak największym fenomenem okazali się tancerze. Rafał Maserak, Edyta Herbuś, Ewa Szbatin, Anna Głogowska, Stefano Terrazzino, Jan Kliment. Dzięki udziałowi w programie zyskali sławę, kontrakty reklamowe i wejście do świata show-biznesu.
Edyta Herbuś i Kuba Wesołowski / KapifNajbardziej wygrana jest chyba Edyta Herbuś, która awansowała na ikonę mody i tańczy w Teatrze Narodowym, gra w serialach i spotyka się z Mariuszem Trelińskim. Sukces? Z pewnością i to znacznie większy niż zdobycie Kryształowej Kuli. Poniżej prezentujemy zestawienie osiągnięć tancerzy. Najlepiej wypadł Terrazzino, który najwięcej razy był "na podium". Za największego - tanecznego - przegranego uznałabym Roberta Kochanka. Tylko raz w ścisłym finale i w dodatku jedynie na 3. miejscu. Dobrze, że przynajmniej odbił to sobie budując salonową popularność.
Gwiazdom znacznie bardziej opłacało się zająć pierwsze miejsce. Nagrodą był luksusowy samochód. Jedni ekskluzywne auta przerabiali na gaz, inni sprzedawali, byli też tacy, którzy oddali je na cele charytatywne - to jednak mniejszość.
Póki "Taniec z gwiazdami" nie stał się dziwnym programem odchudzającym dla nikomu nieznanych osób, był miłą rozrywką. Póki przesłodzone oceny jurorów nie wywoływały mdłości, dało się to oglądać. Jaki emocje wywoła w nas 14. edycja? Czy Polsat sposta wyzwaniu? Na razie dostaje ode mnie duży plus, kojarzę prawie wszystkich uczestników. Chętnie też zobaczę, jak w takim rozrywkowym anturażu odnajdzie się nowy juror, Andrzej Grabowski, którego do tej pory nie posądzałam o to, że zdecyduje się na udział w tego typu programie. Trzymam kciuki, żeby nie powstał kolejny telewizyjny potworek.
Zuzanna Iwińska