Natalia Fiedorczuk niedawno zamieściła na swoim profilu na Facebook'u wpis, w którym poinformowała, że zakończyła dotychczasową pracę w wydawnictwie i szuka nowego sposobu na zarabianie pieniędzy. Pisarka, która w 2016 roku została nagrodzona Paszportem Polityki, dała do zrozumienia, że rozważy wiele propozycji - od redagowania, aż po sprzątanie. Jej wpis spotkał się z dużym zainteresowaniem mediów i otworzył ważną dyskusję w sprawie zarobków polskich pisarzy.
Natalia Fiedorczuk na początku wywiadu z Wiktorem Krajewskim dla "Wprost" wyjaśniła, że intencją jej wpisu było przede wszystkim znalezienie nowej pracy. - Ogłoszenie, że szukam zajęcia, jest dokładnie tym, czym jest - podkreśliła. Fiedorczuk zwróciła uwagę, że wielu pisarzy w Polsce, zamiast móc komfortowo skupiać się na tworzeniu, musi imać się pobocznych zajęć, aby przeżyć do końca miesiąca. - W Polsce jest niewielka garstka twórców, którzy są w stanie utrzymać się z pisania, nie podejmując się żadnych okołopisarskich działalności, nie muszą realizować tzw. zajęć pobocznych, takich jak redagowanie, uczenie czy zwyczajna, codzienna praca na etacie - wyjaśniła pisarka. Laureatka Paszportów Polityki zauważyła, że "statystycznie z samego pisania książek, czyli tantiem autorskich, w Polsce nie da się żyć".
Autorka m.in. nagradzanej powieści "Jak pokochać centra handlowe" zauważyła, że utrata pracy w jej przypadku stawia całą rodzinę w trudnej sytuacji. Choć chciałaby wykorzystać ten czas na tworzenie, to ze względów ekonomicznych nie jest w stanie sobie na to pozwolić. Musi opłacić rachunki, jak i zadbać o potrzeby swoich dzieci.
Utrata comiesięcznego źródła dochodów stawia mnie w bardzo trudnej i ryzykownej dla całej rodziny sytuacji. Nie wyszłam za mąż za uposażonego partnera, który w takim kryzysie wesprze mnie i powie, żebym się niczym nie stresowała i zrobiła sobie półroczną przerwę od pracy, a on się zajmie wszystkim. Nie mam swojego mieszkania, płacę za wynajem, za edukację dzieci, za rachunki, więc bez stałej pensji jestem w d***e
- podkreśliła.
Pisarka zwróciła uwagę na specyficzny charakter aktu pisania, który jest na tyle angażujący, że wiąże się z wieloma wyrzeczeniami. - Idealnie byłoby, gdybym poszła do wydawnictwa już z konspektem książki i z napisaną jej częścią. Dostałabym zaliczkę. Tyle że trzeba napisać plan, trzeba napisać część treści, a to wymaga czasu i zanim to by się stało, moja rodzina nie miałaby za co jeść - czytamy we "Wprost".
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!