Anna Ilczuk rozkochała w sobie publiczność rolą Jolanty Pupci Kiepskiej w serialu "Świat według Kiepskich". To ona skradła serce Waldusia (Bartosz Żukowski), który dla ukochanej zrobiłby wszystko. Kultowa produkcja po raz pierwszy pojawiła się na antenie w 1999 roku i była emitowana aż przez 23 lata. Widzowie doskonale kojarzą Ferdka Kiepskiego, w którego wcielił się Andrzej Grabowski i jego żonę, Halinkę, którą zagrała Marzena Kipiel-Sztuka. Anna Ilczuk poza pracą w serialu blisko związana jest z teatrem i to tam czuje się najlepiej. "To mój drugi dom, oddaję mu całe swoje serce" - wyznała na łamach miesięcznika "Teatr". Obecnie związana jest ze stołecznym Teatrem Powszechnym, ale przez wiele lat Ilczuk występowała na deskach wrocławskiego Teatru Polskiego. W 2017 roku nagle podziękowano jej za współpracę.
Anna Ilczuk przez 13 lat była związana z zespołem wrocławskiego Teatru Polskiego. W 2017 roku aktorka otrzymała nagle wypowiedzenie z pracy. O kulisach rozstania z teatrem opowiedziała w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". Ilczuk twierdzi, że musiała pożegnać się z pracą przez przeciwstawienie się rządom nowego dyrektora teatru - Cezarego Morawskiego, aktora, którego widzowie doskonale znają z serialu "M jak miłość". - Poszło o sześć moich wpisów na Facebooku. Puściłam informację, że dyrektor ściągnął siedem spektakli; żadnego komentarza, po prostu sucha informacja, żeby dowiedziało się środowisko. Nie spodobało się też, że palę papierosy w teatrze. Wiem, że podły nałóg, w dodatku paliłam tam, gdzie palić nie wolno, ale przecież od kilkudziesięciu lat była to nieformalna palarnia. Poszedł raport do dyrekcji, i tyle. Sporządził go portier. Paliło tam wtedy 20 osób, a wyrzucono cztery najbardziej zaangażowane w protest - opowiedziała na łamach krakowskiego wydania "Gazety Wyborczej". Aktorka wspomniała, że próbowała odwołać się od tej decyzji, ale nie przyniosło to skutku. - Na spotkaniu z dyrektorem zadeklarowałam, że zapłacę mandat za to palenie; odpowiedzi jednak nie dostałam - podkreśliła. Ilczuk przyznała, że za bunt wobec działań nowego dyrektora zapłaciła wysoką cenę.
Płaci się emocjami, zdrowiem fizycznym. Emocjami nie tylko swoimi, także rodziców, rodzeństwa, przyjaciół, partnera. Za bunt zapłaciłam również pogorszeniem sytuacji materialnej. Straciłam poczucie bezpieczeństwa, które jest przecież jedną z trzech rzeczy najważniejszych dla człowieka - wyznała w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Co ciekawe, z teatru wyleciał także partner Ilczuk. On także publicznie krytykował działania nowego dyrektora. - Mój partner wyleciał też za papierosy i za list, który napisał, a który potem opublikowano w portalu e-Teatr. W liście w kulturalny sposób sprostował kłamstwa podawane w wywiadach przez Morawskiego, chociażby o liczbie protestujących osób - powiedziała aktorka w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". W wywiadzie Ilczuk przyznała, że była świadoma, jakie mogą być konsekwencje jej działań, ale dobro teatru stawiała na pierwszym miejscu. - Wiedzieliśmy, jakie mogą być konsekwencje buntu, i liczyliśmy się z nimi. To nie był bunt dla samego buntu, fałszywa celebrycka ostentacja. Ja wierzę, że nie wszystko w życiu trzeba przeliczać na pieniądze - podsumowała Ilczuk w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".