Tym razem Magda Gessler odwiedziła łódzką restaurację Montenegro. Od półtora roku prowadzą ją Marcin i Ania, którzy zauroczeni Bałkanami, postanowili przejąć ją po poprzednich właścicielach. I właśnie wtedy zaczęły się problemy. Wcześniejsze Montenegro ceniono ze względu na autentyczne smaki, których nie można już odnaleźć w restauracji prowadzonej przez nowych właścicieli.
Generalnie są te dania, które jada się w Czarnogórze. Ale one nie są na poziomie restauracyjnym, moim zdaniem. To jest takie barowe jedzenie - mówiła kelnerka.
Kiepskiej jakości jedzenie to niejedyny zarzut, który miały osoby pracujące w restauracji. Wyjątkowo niezachęcający okazał się bowiem ponury wystrój lokalu.
To wnętrze też jest nieodpowiednie. Ja się czuję tutaj po 10 godzinach pracy bardzo źle - kontynuowała kelnerka.
Jak uważali sami współpracownicy (z czym później zgodziła się także Gessler), właściciel jest co prawda lubiany, ale brakuje mu zapału i zorganizowania. Jednocześnie jest na tyle uparty, że uodpornił się na wszelką krytykę, którą jednym uchem wpuszcza, a drugim wypuszcza.
Pierwsza wizyta Magdy Gessler w łódzkiej restauracji nie należała do udanych. Już na wstępie restauratorka miała problem ze znalezieniem wejścia. Jak się okazuje, nie była w tym odosobniona: kelnerki zgodnie przyznały, że problem z dotarciem do restauracji zdarza się wielu klientom. Natomiast gdy Gessler chciała zamówić wino, okazało się, że nie ma go czym otworzyć.
Marcin, nie mamy odpowiedniego otwieracza do wina.... - powiedziała kelnerka.
To jeszcze nic. Dopiero później zaczęły się schody. Gessler przez dłuższą chwilę była bowiem traktowana przez wszystkich jak powietrze i musiała się upomnieć o to, aby ktoś z obsługi się nią zajął.
Was jest tyle, nikt do mnie nie podejdzie? - podniosła głos.
Pytanie okazało się skuteczne i już chwilę później Gessler wybierała dania z karty. Za poradą kelnerki, która miała dużą wiedzę na temat serwowanych potraw, zdecydowała się na pljeskavicę, zupę cielęcą, ser kozi w cieście piwnym i jagnięcinę. Choć widać było, że nie były to najgorsze z dań, które Gessler miała okazję próbować podczas "Kuchennych rewolucji", w stosunku do każdego miała zarzuty. Największym problemem okazała się ogromna ilość tłuszczu, w którym dania wręcz pływały, przez co, według Gessler, "podchodziły pod fast food".
Z tego można by było zrobić dobre danie, ale ktoś tutaj chyba nie ma miłości do tego jedzenia, bo jest jakby obok - wyznała po zjedzeniu jagnięciny, która okazała się włóknista i mało aromatyczna.
Faktycznie, wszyscy z obsługi zgodnie przyznali, że w Montenegro od dawna nie trzymają się oryginalnych receptur, a dania są zwyczajnie spolszczone. Przyczyną miała być postawa szefa - mało zmotywowanego, bez energii, a jednocześnie bardzo upartego. Choć kucharze jasno prosili go o autentyczne składniki, nigdy się ich nie doczekali. Gessler była bezlitosna i po spróbowaniu wszystkich zamówionych dań, wydała surowy wyrok:
Są to popłuczyny po tej kuchni. Jadalne, ale czy smaczne?
Brakowało też porządnych sprzętów, a także - klasycznie już - czystości. Widok kuchni doprowadził Gessler do furii.
To jest jedno wielkie jajo! Ja wychodzę stąd i naprawdę, szczerze powiem, że jeżeli do jutra nie będzie idealnie błyszczącego grilla, drugiej takiej kuchenki, to nie ma rewolucji - grzmiała.
Następnego dnia znów zawitała w to samo miejsce, tym razem z pozytywnym nastawieniem i planem zmian - restauracja zachowa nazwę, ale powróci do korzeni. Od teraz w Montenegro będzie można zjeść dania nie tylko serbskie, ale i pochodzące z innych rejonów Bałkanów. Na zewnątrz stanie też grill, na którym przyrządzane będą mięsa, będące podstawą tej kuchni.
Żywy ogień, ale nie płomienie, tylko żar. To, co podajecie, to jest trochę farsą tego, co jest prawdziwą kuchnią bałkańską. Mam o to żal - powiedziała.
Tego, jak kuchnia bałkańska naprawdę powinna wyglądać, miał załogę restauracji nauczyć Marko, który, choć z pochodzenia jest Serbem, od lat mieszka w Łodzi. Aby zintegrować zespół Gessler zorganizowała także dla wszystkich naukę tradycyjnego tańca horo. Zabawa spełniła swoje zadanie: do restauracji wszyscy wrócili z doskonałym humorem i ogromnym zapałem. Przełożyło się to na późniejsze gotowanie.
Restauracja przeszła ogromną metamorfozę, a ponure wnętrza nabrały kolorów dzięki pasiastym zasłonom i dodatkom w kolorach Czarnogóry - bieli, czerwieni, błękitu i czerni. Dotychczasowa kucharka awansowała na menadżerkę lokalu. Choć przez chwilę wątpiła, czy podoła, Gessler upewniała ją, że to praca dla niej.
Moim zdaniem to będzie twój wielki sukces. A jego kopnij w tyłek! - mówiła, mając na myśli właściciela.
Sama kolacja, nie licząc małego spięcia pomiędzy Gessler a Marcinem, zakończyła się sukcesem. Goście zajadali się burkiem, pljeskawicą, bałkańskim żurem oraz cevapcici. "Kreatorka smaku" nie kryła, że jest zadowolona z rewolucji. To samo potwierdziła, gdy wróciła do Łodzi miesiąc po zakończeniu rewolucji. Wszystkie dania smakowały równie dobrze, co poprzednio, a w restauracji panował ruch. To, że Ania i Marcin nie mogą narzekać na brak klientów, Gessler zauważyła już na wejściu, patrząc na zmęczenie rysujące się na ich twarzach.
Jesteście wszyscy tak strasznie zapracowani. Ja wam serdecznie gratuluję - mówiła z uśmiechem.
Tym samym kolejna rewolucja zakończyła się sukcesem, a Gessler orzekła, że Ania i Marcin mają szansę prowadzić jedną z najlepszych bałkańskich restauracji w kraju. W młodości związana z tymi rejonami, nie kryła, że dzięki wizycie w Łodzi wróciła myślami do dzieciństwa spędzonego na Bałkanach.
Odnalazłam tu moje Bałkany. Moje Montenegro - zakończyła.
MK